Skóra przestaje się kojarzyć z tapicerowanymi, ciężkimi krzesłami czy holenderską kanapą o nie najlepszych proporcjach. Meble i drobiazgi, które dziś się z niej robi, są eleganckie i mają designerski sznyt.

Skóra w historii wnętrzarstwa nie pojawiała się często. Zwłaszcza ta pięknie wyprawiona zarezerwowana była dla przedmiotów wyjątkowych (oprawiano w nią najcenniejsze księgi). Na solidnym krześle ze skórzanym siedziskiem albo w skórzanym fotelu przesiadywał zazwyczaj pan domu, podczas gdy reszta musiała zadowolić się stołkami. Z kolei moda na skórzane akcesoria przyszła wraz z podbojami kolonialnymi. Na Kontynent zwożono misy, pudełka, kosze, a także mebelki z elementami skórzanej plecionki. Były egzotyczne i świadczyły o obyciu w świecie.

W XVII wieku na punkcie naturalnych drobiazgów oszaleli Hiszpanie. W okolicach Kordoby rozmnożyły się rzemieślnicze warsztaty. Całe wioski garbowały, farbowały, tłoczyły wzory i malowały. Kurdybany, bo tak nazywano te skóry, były wtedy najbardziej cenionym hiszpańskim produktem eksportowym.

W XIX wieku skóra pojawiła się we wnętrzach typowo męskich – gabinetach, palarniach i salach klubowych. Tapicerowano nią fotele i blaty biurek, robiono z niej akcesoria piśmiennicze. Traktowano jako materiał dość elegancki i nie do zdarcia, który miał służyć pokoleniom.

Dziś ze skórą eksperymentujemy. Możemy przebierać w kolorach i rodzajach, znajdziemy polerowaną na wysoki połysk, matową, starzoną. W spełnianiu ekscentrycznych kaprysów przodują, oczywiście, Włosi. Do perfekcji opanowali też technikę imitowania skór egzotycznych zwierząt. Odpowiednie tłoczenie i barwienie zdziała cuda.

Skórę zobaczymy nie tylko na kanapach, fotelach czy podnóżkach. Ciekawie prezentują się też skórzane ramy luster i rodzinnych fotografii, podstawy lamp, łaciate poduszki, gazetowniki, dywany. Banalne wydaje się owcze runo rzucone przed kominkiem, modny jest skórzany patchworkowy dywan albo chodnik „utkany” z zamszowych pasków.

Choć wolę „łaty”, które pasą się na łące, niż zdobiące fotel, mam słabość do jednego przedmiotu ze skóry – kasetki o nietypowym kształcie: długiej, wąskiej, dość wysokiej, z podwójnym dnem i wytłoczoną głową smoka. Po wojnie moja ciotka kupiła ją od zaprzyjaźnionego szabrownika ze Szczecina. Zachodziliśmy w głowę, do czego mogła służyć i z jakiej jest skóry. Bo w dotyku nie przypomina niczego znanego, a i kolor ma niezwykły – ani błękitny, ani stalowy. Po pół wieku dociekań tajemnicę wyjaśnił znajomy ichtiolog. – O, macie gadżet ze skóry rekina! – zawołał, widząc kasetkę.


Tekst: Beata Woźniak
Fotografie: archiwa firm

reklama