Ten dom William Morris nazywał pałacem sztuki, bardziej poematem niż domem, ucieleśnieniem romantycznej utopii.

Owszem, rewolucja przemysłowa przyniosła imperium brytyjskiemu ogromne korzyści. Ale w połowie XIX wieku coraz częściej i głośniej mówiło się także o jej przykrych skutkach ubocznych. Przeludnienie miast, wyzysk pracowników, zanieczyszczenie środowiska…

Z tęsknoty za przeszłością

Jednym z licznych, którzy poczuli nostalgię za starymi, dobrymi czasami, był William Morris – młody artysta z głową pełną marzeń i grubym portfelem. Miał dosyć fabrycznej tandety i nowobogackiej architektury ociekającej ornamentami. Śniło mu się nowe średniowiecze, czyli (w jego interpretacji) powrót do wysokiej klasy rękodzieła, prostych form, spokojnego życia i rycerskich ideałów. A że właśnie się zakochał i ożenił, postanowił nadać marzeniu namacalną formę – domu, w którym spędzi resztę życia. Działał błyskawicznie. Od naszkicowania pierwszego planu Red House (na rewersie mapy, podczas pływania łódką z przyjaciółmi) do zakończenia budowy minęły niecałe dwa lata! Morris starannie wybrał miejsce – ogromny teren pod Londynem, z sadem oraz miejscem na ogród, kilka minut spacerem od malowniczych ruin gotyckiej katedry…

Witraże i gotyckie łuki

Z pomocą artystów i idealistów takich jak on stworzył dom inspirowany średniowiecznymi budowlami, lecz na wskroś nowoczesny. Architekt Philip Webb zaprojektował monumentalną, surową bryłę z czerwonej cegły na planie litery L, z ogromnymi, spadzistymi dachami. Żadnych ornamentów: pilastrów, sztukaterii, kolumienek czy tynków. Tylko witraże i gotyckie łuki. Okna zostały dopasowane do rozkładu pomieszczeń, a nie odwrotnie. Dlatego niemal każde miało inny kształt i znajdowało się na in- nej wysokości! Wiktoriańscy mieszczanie byliby głęboko zszokowani. Nie przywykli do tak „brutalnej” architektury.

Sztaluga dla Bractwa Prerafaelitów

Wewnątrz Red House prezentował się równie awangardowo. Pokoje służby były o wiele większe niż w innych domach. Niemal wszystkie meble oraz elementy wyposażenia (od szklanek po klamki i haczyki do wieszania obrazów) zostały zaprojektowane przez Morrisa i ręcznie wykonane. Zamiast modnych wówczas tapet ściany domu ozdobiono gobelinami i malowidłami przedstawiającymi średniowieczne legendy rycerskie. Wymarzony dom Williama Morrisa rzeczywiście wydawał się pochodzić z innej, „lepszej” epoki. Tym bardziej że panowała w nim wyjątkowa, twórcza atmosfera, całkowicie pozbawiona wiktoriańskiej sztywności. Co tydzień Red House wypełniał się gośćmi – głównie najbliższymi przyjaciółmi Morrisa, malarzami z Bractwa Prerafaelitów. Każdy z nich zostawiał po sobie jakiś wkład: fresk, witraż, malowidło na jednym z mebli…

Proza życia

Niestety każda utopia prędzej czy później przegrywa z brutalną rzeczywistością. Tak też było z marzeniem Morrisa. Zakładał, że jego artystyczna kolonia w Red House przetrwa wieki, ale już po 5 latach przyznał się do porażki. Powody? Prozaiczne: zbyt długi czas dojazdu do pracy, zbyt wysokie koszty utrzymania, nieprzyjemny chłód panujący zimą w wysokich neogotyckich wnętrzach. Po wyprowadzce już nigdy tam nie wrócił. Twierdził, że byłoby to dla niego zbyt bolesne.
Przez następne 136 lat dom dziesięć razy zmieniał właścicieli. Niektórzy wprowadzali w nim zmiany, które oburzyłyby Morrisa. Inni próbowali przywrócić Red House do pierwotnego stanu. Dziś jest otwarty dla publiczności. Wciąż można w nim zobaczyć oryginalne witraże, freski, malowidła, sporo mebli i kilimów.

Tekst: Weronika Kowalkowska

Zdjęcia: Alamy/BE&W, Bridgeman/Photo Power, Wikimedia

reklama