Aż trudno uwierzyć, że to miał być dom w stylu angielskim. Wystarczyła jedna podróż do Szwecji, by Karina i Piotr zakochali się w skandynawskich kolorach i prostocie.

Sosnowe lasy otoczone z jednej strony Wisłą, z drugiej kluczącą wśród piaszczystych pagórków rzeką Świder. Już od przedwojnia warszawiacy budowali tu letniska, a chorowite dzieci wysyłali do sanatoriów, bo klimat był suchy, ciepły, zdrowy. Karina Maksimczuk, projektantka wnętrz, miała w okolicy dziadków, więc dobrze zna te tereny. Kiedy pokazała Józefów mężowi, był oczarowany, zwłaszcza polaną z wielkim dębem – rodzynkiem wśród kolczastych sosen.

Dom miał być angielski, ale wystarczył rok w Szwecji, żeby Karina zmieniła zdanie. – Człowiek od razu zakochuje się w ich wzornictwie, bezpretensjonalnych domach, jasnych kolorach, deskach – opowiada. Zresztą, trzeba przyznać, do stylu drewnianych domów budowanych w latach 20. i 30., zwanych świdermajerami, pasuje idealnie. Jest może tylko trochę mniej ozdobny, bez rzeźbionych tralek, werand czy galeryjek, ale i tu, i tam drewno to podstawa.

Karina z mężem postanowili, że będzie miał fasadę wyłożoną modrzewiowymi deskami i olbrzymie rozsuwane okna, żeby jednym ruchem można było połączyć salon z ogrodem i lasem. Zamienili nawet typowe okna dachowe na dwa razy szersze i dłuższe – efekt jest kapitalny, nad głową bujają korony sosen, a gwiazdy zdają się na wyciągnięcie ręki.

Co jeszcze podpatrzyła u Skandynawów? Brak przesady, budowanie dla człowieka, wygodnie, na miarę, a nie na pokaz. Na przykład dach – przed wyjazdem na Północ miał być rozłożysty, skomplikowany, z lukarnami. Po lekcji szwedzkiego zmienił się w prosty, dwuspadowy, bardziej ekonomiczny i… ekologiczny, bo dom pod nim łatwiej i taniej ogrzać.

Mają tylko trzy sypialnie, dla siebie i dwóch synów. To im w zupełności wystarczy, bo nie lubią ostentacji i przesady. Karina sama wszystko urządziła, projektowaniem zajmuje się przecież zawodowo (współpracuje z koleżanką, która jest scenografem). – Miało być przede wszystkim wygodnie: i nam, i dzieciom, i naszej suczce Fice. Żebym nie musiała się ciągle przejmować, że coś zabrudzą czy zniszczą – mówi. – Skandynawowie idą jeszcze dalej, bo nawet jak kupują drogie rzeczy, często zdejmują logo. Ich skromność nie jest udawana, tam chwalenie się jest po prostu nie na miejscu.

Karinie ta surowość bardzo pasuje, domowi także. Na piętrze ściany wyłożyła prostymi białymi deskami, do salonu wstawiła stół z olbrzymich sosnowych bali z odzysku. Były kiedyś częścią stodoły. – Miała chyba z dwieście lat. Znalazłam na Mazurach firmę Regalia, która z takich sękatych dech robi nowoczesne rzeczy – opowiada. – To był nasz pierwszy mebel. Od razu wyobraziłam go sobie w otoczeniu nowoczesnych krzeseł Eamesów. Nad stołem niezwykła lampa LINK. Tym razem nie skandynawska, lecz od hiszpańskiej firmy LZF, która skręca w dziwaczne konstrukcje wycięte z drewna szerokie wstęgi fornirów. Chropowatym kamieniem wyłożony jest kominek w salonie (ekipa bardzo się dziwiła, że ma zostać taki, a nie wypolerowany jak lustro).

W Skandynawii fascynowały ją okna. – Zawsze odsłonięte, więc można podglądać, jak mieszkają ludzie, choć muszę przyznać, że byłam chyba jedyną osobą, która z tej okazji korzystała – śmieje się. – Szwedzi tego nie robią, są przyzwyczajeni. A okna aranżują inaczej niż u nas. Na parapetach stoi mnóstwo świec i lampek, które palą się nocami. Karina kiedyś wyczytała, że widoczne z daleka działały jak latarnie morskie. Domy przed laty dzieliły znacznie większe odległości niż teraz, nikt nie słyszał o GPS-ach, zimą można było zabłądzić, więc światełka ułatwiały podróżnym trafianie do celu.

Jedną taką szwedzką lampę, z białym pierzastym abażurem na drewnianej nodze, przywiozła do Polski. Resztę rzeczy zamawia przez internet, na przykład w Westwing. Do tego meble z IKEA, NAP, BoConcept, rzeczy w różnych cenach i z różnych półek, a wszystko do siebie pasuje. Tyle że skandynawski dom Kariny, chociaż w chłodnych białych odcieniach i szarościach, w porównaniu z tymi budowanymi na Północy jest bardzo kolorowy. – U nich biel jest wszechogarniająca. Ja na taki efekt czekam co roku do zimy, gdy zieleń za oknem przysypie śnieg. Wtedy dom robi się naprawdę jasny i świetlisty.

Tekst: Joanna Halena
Zdjęcia i stylizacja: Katarzyna Sawicka (www.katarzynasawicka.com)
Kontakt do architektki: karina maksimczuk, www.makaohome.pl

reklama