Miało być dworkowato i po prowansalsku. Niewiele brakowało, a na leśnej działce pod Warszawą stanęłaby rezydencja, jakich w okolicy na pęczki. Pozwolenia były już wydane. I wtedy stał się cud.

Pani Jola odwiedziła koleżankę z podstawówki, która mieszka na Żoliborzu, i dosłownie oniemiała na widok jej domu. W jednej chwili zmieniła zdanie: – Nie chcę dworku. Miejsce, w którym zamieszka moja rodzina, ma wyglądać jak ten dom: wtopiony w zieleń, bardzo nowoczesny, ale i klasyczny, prosty, surowy.

Jak dom przyszłości

Zachwyciła się nie bez powodu. Willę koleżanki zaprojektował Jerzy Szczepanik-Dzikowski ze znanej warszawskiej pracowni JEMS, obsypywanej nagrodami w konkursach (ich dziełem jest m.in. siedziba Agory przy Czerskiej w Warszawie). Nawiązywała do innego słynnego projektu, nazwanego domem przyszłości.

Architekci, jakby znudzeni rezydencjami budowanymi w duchu „mój dom jest moją twierdzą”, otoczonymi wysokimi murami i odizolowanymi od świata, postawili na lekki bungalow z przejrzystymi geometrycznymi wnętrzami, otwartymi na ogród, który dosłownie wchodzi do środka przez ściany ze szkła. Stalowo-żelbetowy szkielet to rzadkość w domach jednorodzinnych.

Nowoczesna willa wśród wiekowych drzew

Pani Jolanta nie miała wątpliwości, żeby zamienić pałacową rezydencję na taką nowoczesną willę. Był tylko jeden szkopuł – pracownia JEMS zajmuje się głównie dużymi budynkami publicznymi. Tamten projekt zrobiła na konkurs. Na szczęście mąż koleżanki przyjaźni się z Jerzym Szczepanikiem-Dzikowskim. – Nie odpowiedział od razu, czy podejmie się projektowania. Musiał spytać wspólników, poprosił o dwa tygodnie do namysłu. Nie mogłam się doczekać, więc zadzwoniłam i obiecałam, że dam mu pełną swobodę. Myślę, że to przechyliło szalę na moją stronę – opowiada Jola.

Tylko naturalne materiały: kamień, szkło, drewno

Pierwsza propozycja od razu jej się spodobała. Tylko naturalne materiały: kamień, szkło, drewno. Mnóstwo przeszkleń i aż jedenaścioro drzwi, z każdego pokoju można wyjść do ogrodu. – Uwielbiam światło, słońce – mówi – dach nigdzie nie styka się ze ścianami. Dookoła pod sufitem biegnie długi płaski świetlik. Gdy się stanie na pagórku po jednej stronie ogrodu, drugi koniec widać przez te okna. Dzięki lekkiej konstrukcji budowa trwała krótko, tylko rok i nie było bałaganu, jak to zwykle podczas prac murarskich. Po niespełna dwóch latach rodzina zamieszkała w 650-metrowej rezydencji.

Meble od dizajnerów

Pani Jolanta interesuje się urządzaniem wnętrz, uważnie śledzi nowinki, swój dom umeblowała sama. Szczególnie ceni Philippe’a Starcka. – Czegokolwiek się dotknie, robi coś nieoczekiwanego, zaskakującego – mówi z podziwem. – Mam jego łazienkę i niezwykłe lustro.

Ale większość mebli to dzieło innego Filipa, młodego monachijskiego dizajnera Philippa Pleina. – Pojechaliśmy z mężem na paryskie targi Maison & Object i tak nam wpadł w oko, że zamówiliśmy tir z jego meblami.

Na podłodze leży łupek, włoski asermone. Kupiła cały kamienny blok, który już na miejscu został pocięty na płytki.
Teraz uwielbia wstać rano i z kawą iść do ogrodu. – Chociaż mamy też dom na Ma-zurach, wcale się do niego nie rwę. Nie muszę uciekać na wieś – mówi – a wakacje mogę spędzić tu, i to jakie bajkowe.

Tekst: Joanna Halena
Stylizacja: Bożena Kocój
Zdjęcia: Mariusz Purta

reklama