Jeszcze kilka lat temu w tej fabrycznej hali inżynierowie głowili się nad wynalazkami. Tam, gdzie stały ogromne maszyny i dziwaczne narzędzia, dziś jest dom Doroty i Henryka.

Zaczęło się od drobnej małżeńskiej sprzeczki. Henryk wszystko sobie ułożył – kupią duży dom pod Warszawą, przeniosą tam biuro (wspólnie z żoną prowadzą firmę marketingową Qlu) i manufakturę. Ich pasją, którą zarazili się od kilku swoich pracowników – miłośników starych samochodów – są motomeble.

Kiedy Dorota zobaczyła, jak piękne mogą być niektóre części automobili, wymyśliła, że można by z nich robić meble. I tak powstał pierwszy stolik kawowy ze szklanym blatem opartym na silniku. Ale wracając do planu Henryka – mieli mieszkać, pracować i tworzyć w jednym miejscu.

Wydawał się idealny. Niestety, pomysł nie spodobał się Dorocie. Zaprotestowała: mieszkanie razem z biurem może być, ale w Warszawie, za miastem tylko fabryczka. Mają przecież trójkę dzieci i dwunastu pracowników, po co wszyscy mają tracić czas na dojazdy! Ale gdzie urządzić mieszkanie i biuro?

Tym razem plan miała Dorota. W starych fabrycznych budynkach należących kiedyś do Instytutu Mechaniki Precyzyjnej znalazła loft do wynajęcia. Kiedy po raz pierwszy zobaczyła wąskie, brudne pomieszczenia, przez moment się zawahała, czy to na pewno dobry pomysł. Ale gdy spokojnie raz jeszcze obejrzała miejsce, myślała już tylko o tym, co przerobi i jak je urządzi.

Oczami wyobraźni widziała już białe ściany, secesyjne kręcone schody... Niestety, z tych ostatnich musiała zrezygnować, bo prawo budowlane nie pozwala na takie ekstrawagancje. Zrobili więc proste, metalowe, niemal przemysłowe schody. Ale są za to białe ściany, o które walczyła z rodziną jak lew.

– Kiedy spod tynków wyjrzała cegła, wiedziałam, że zbrodnią byłoby ją przykryć, ale zachowanie ciemnych surowych ścian też nie wchodziło w grę. W wysokim na dziewięć metrów pomieszczeniu sprawiałyby przygnębiające wrażenie – opowiada Dorota. Śmieje się, że jakby cegieł było za mało, wymyśliła sobie jeszcze jedną ścianę. Kiedy murarz ją stawiał i denerwował się, że jest nierówno, ona uspokajała: „ależ, proszę pana, o to właśnie chodzi”.

W tym mieszkaniu na pierwszy rzut oka widać, co lubi właścicielka – oprócz bieli także secesję. Wystarczy spojrzeć na drobiazgi, meble z roślinnymi ornamentami, no i reprodukcje obrazów mistrza Alfonsa Muchy, które Dorota powiesiła w łazience. – Miałam w dzieciństwie książkę „Opowieści o kwiatach”, którą całymi dniami oglądałam. Było tam pełno secesyjnych obrazków i od tamtej pory polubiłam ten styl – wspomina.

Trudno przychodzi jej pozbywanie się przedmiotów, w które obrosła przez lata. Nie odkłada ich jednak na dno szafy, lecz używa na co dzień. – Kiedyś moja babcia podarowała mi sześć kompletów różnych kieliszków, żeby zawsze wszystko było dopasowane. Potem wytłukłam po kilka z każdego i doszłam do wniosku, że to nawet ciekawie, jeśli każdy kieliszek, każdy talerz jest inny. Dzisiaj to mój znak firmowy – podkreśla Dorota.

Jednocześnie, jakby na przekór, zbiera porcelanowy serwis „Czarodziejski flet” Rosenthala. Na spodzie każdego talerzyka i filiżanki są namalowane fragmenty libretta tej Mozartowskiej opery. Kiedy gospodyni skompletuje całość, będzie mogła nie tylko jej słuchać, ale i podśpiewywać arie.


Tekst i stylizacja: Kasia Mitkiewicz
Fotografie: Jan Brykczyński

reklama