Iza i Robert chcieli zbudować dom zawsze modny. Żadnych kafelków, bibelotów i złotych klamek. Wszystko robili na odwrót. Po pierwsze, nie zamieszkali w jego rodzinnej Kanadzie, tylko przyjechali szukać szczęścia w Polsce. Po drugie, potrzebowali domu, który można zburzyć, a nie od razu w nim zamieszkać. Znaleźli go blisko fortu mokotowskiego.

Wygodny i przestronny dom na Mokotowie

Dokładnie wiedzieli, jaki ma być. Iza: – Prosty, nieskomplikowany, dla wszystkich wygodny i dobrze doświetlony. Robert: – A ja chciałem czuć przestrzeń. Wszystkie pomysły pomógł im zebrać architekt Bartek Zdanowicz.

Dom wygląda, jakby stawiał go modernistyczny dizajner. Ale środek to już ich pomysł. Iza była w Kanadzie scenografem, a Robert jest wprawdzie chemikiem, lecz ma dryg; wiedzieli, jak się zabrać do urządzania. Iza: – Miało być ponadczasowo, nie chcieliśmy, by kojarzyło się z tym, co akurat modne.

Farby i tynki zamiast ozdobników

Robert: – Panowie z budowy nie mogli się doczekać i ciągle pytali, co z ozdobnikami, kafelkami, złotymi klamkami. Zawiedli się na nas. Nie było bajerów i zawijasów. Nawet kafelków ekipa nie zobaczyła. – Na sam ich widok dostajemy gęsiej skórki. Ludzie okładają nimi domy od podłogi po sufit i myślą, że będzie zawsze czysto – mówią zgodnie Iza z Robertem. – Nam wystarczyły farby i tynki. Dom jest od tego, żeby go używać. Wszyscy mają się czuć nieskrępowani, a nie buty w progu zmieniać.

Iza: – Nie wzięliśmy tylko pod uwagę tego, co potrafi dziecko. Maluje po ścianach, wierci dziury. Robert: – Ale nie można ciągle mówić Emmie „nie rób”. Też musi mieć zabawę, w końcu to i jej dom.

Ciepły beton: pomysłowa podłoga

Na podłodze wylali beton, pomalowali go i oszlifowali. Robert: – Baliśmy się, że będzie błyszczeć jak lastriko na grobie, a teraz wygląda, jakby miał kilkadziesiąt lat. I jest zawsze ciepły, bo ogrzewany.

Ogniste temperamenty obojga dały znać o sobie, gdy nadszedł czas przeprowadzki. Znów zadziałali inaczej niż wszyscy. Znajomi się dziwili, że nie poczekają, aż dom się wypęka. Iza: – Ale my chcieliśmy mieszkać, cieszyć się tarasem, przyjmować gości. Robert to król steków. Co z tego, że gdzieś ściana pęka. Zrobimy remont, to się poprawi.

Dali ekipie rok. Budowlańcy do końca myśleli, że to blef. Iza: – Dotarło do nich, że nie kłamiemy, gdy zaczęliśmy wnosić manatki do salonu, który przypominał plac budowy. Bez sof, dywanów, szafek, obrazów. Robert: – Jak można wprowadzać się do wykończonego na tip-top domu? Wszystko powinno się pojawiać w miarę życia. Iza: – Na przykład abażury nad stołem w salonie. Przez trzy lata wisiała tu goła żarówka, bo nie miałam pomysłu.

Dobrane dodatki: artdecowska lampa i wiejski drewniany stół

Z artdecowską lampą kuchenną było na odwrót. Iza wypatrzyła ją w Broniszach, gdy trwała budowa. Nie wie, czemu jej nie kupiła. Ale... najwyraźniej była jej pisana. Pod nią zaprojektowała meble, ściany. Po roku, gdy wróciła, żeby lampę kupić, ta wciąż czekała. Teraz wisi nad drewnianym stołem. Robert: – Wiejski stolarz zrobił go z dębowej deski. Wydrapał ją, naoliwił. W głowę się wszyscy pukali, że chcemy mieć uszkodzony stół. Ale on wygląda szlachetnie, nawet gdy coś się wyleje.

Sztuka mieszania: stare z nowym

Iza: – Tak właśnie robimy. Mieszamy stare z nowym. Biała ściana i stary parawan, który Rob przywiózł z kawalerskiego mieszkania, albo antyk po jego rodzicach. Ktoś kiedyś powiedział, że ten dom przypomina T-shirt naszej firmy (kilka lat temu założyli dizajnerską markę odzieżową „bynamesakke”). Niby jest zwykły, prosty, bawełniany, ale to bawełna najlepsza w świecie.

Tekst: Joanna Halena
Stylizacja: Katarzyna Sawicka, www.katarzynasawicka.com
Zdjęcia: Rafał Lipski

reklama