Zwykle odważnie bawi się kolorem i wzorami. Jednak we własnym domu architekt Kevin Walsh postawił na spokój.

Dom nad jeziorem

Przypomina trochę ranczo, trochę domek na drzewie – mówi architekt Kevin Walsh, przygotowując mnie na spotkanie ze swoim ukochanym dzieckiem. Zwleka, co chwila przystaje i odwraca uwagę, wskazując niebieską taflę jeziora Hamilton – tak jakby bał się pokazać efekt swojej pracy. – Wiesz, co innego projektować dla kogoś, co innego dla siebie – tłumaczy.

Kevin Walsh razem z przyjacielem Brettem prowadzi w Little Rock w stanie Arkansas pracownię projektowania wnętrz Bear Hill Interiors. Wchodzisz na stronę, a tam – zdjęcia jasnych, kolorowych domów z portfolio: jedne inspirowane stylem georgiańskim, inne modernizmem. – Ciekawe, jak sam mieszka? – pomyślałam. Że się krygował, rzecz zrozumiała – w końcu nic nie mówi tak dużo o architekcie, jak jego własny dom. Ale gdy tuż przed furtką znów zboczył na zupełnie inny temat i zaproponował spacer na plażę, zniecierpliwiłam się nie na żarty: – No, pokaż wreszcie ten dom!

Jezioro Hamilton leży w rezerwacie Hot Springs, w najmniejszym i jednocześnie najstarszym parku narodowym Stanów Zjednoczonych. Okolica słynie ze źródeł termalnych i starych łaźni. Kevin nie raz odpoczywał tu w weekendy. Kiedy w końcu postanowił kupić dom letniskowy, poszukiwania rozpoczął od miejsca, gdzie najmilej upływał mu czas wolny.

Drewniany sufit i przeszklona ściana

I znalazł: budynek z 1969 roku, niewielki – 84 metry kwadratowe, z belkowanym drewnianym sufitem i przeszkloną ścianą. Był w opłakanym stanie, ale Kevina to nie odstraszyło. – Mam bzika na punkcie sufitów. Kiedy wchodzę do jakiegoś budynku, to pierwsza rzecz, na którą zwracam uwagę. Tak samo było i teraz. Jedno spojrzenie i już wiedziałem, że ten dom musi być mój.

Z Brettem byli jednomyślni – najpierw trzeba zrobić generalny remont. Zaczęli od totalnej demolki: na pierwszy ogień poszły… szafki w kuchni. – Tak wysoko zawieszone, że musiały tu chyba mieszkać wielkoludy – śmieje się Kevin. Potem wzięli się za pralnię, która nie wiadomo czemu zajmowała centralne miejsce w salonie – przenieśli ją do piwnicy. Wreszcie powiększyli taras i wymienili wszystkie okna i drzwi. Cel przyświecał jeden: dużo wolnej przestrzeni i szeroka perspektywa. Tak, by nic nie zasłaniało widoku na jezioro.

W prace zaangażowała się siostra Kevina, Susan, która na co dzień pracuje z nim w biurze Bear Hill Interiors. Kiedy on i Brett ślęczeli w pracowni nad jakimś ważnym projektem, ona wzięła na siebie remont: pilnowała ekipy, dogadywała szczegóły, zwoziła meble.

reklama

Prostota form i kolorów

Gdy Kevin w końcu wprowadził mnie do środka, początkowo poczułam się zawiedziona – gdzie się podziały kolorowe kanapy znane z jego innych projektów, gdzie wzorzyste płytki na podłodze, antyki zestawione z dizajnem? Zamiast tego – meble o prostych formach i niewymuszonych kolorach, tylko biel i brązy, a z bardziej wzorzystych elementów poduszki w graficzne wzory.

Dopiero po chwili zauważyłam subtelną zabawę dodatkami. Bo choć materiały pojawiły się w jednolitych kolorach, to przecież różne – rafia, sizal – i o różnej fakturze. A eklektyczne okazały się dodatki. Więc przede wszystkim ulubiona porcelana od Jonathana Adlera, znanego amerykańskiego ceramika, którego inspiruje pop art (słynne kolekcje to kubki z wąsikiem i czajniki z ustami). Do tego oprawiona w ramki oldschoolowa rejestracja samochodowa z Arkansas czy szklane ptaszki vintage na gzymsie kominka. – No i jeszcze koło zębate i lampa mojego projektu z nogą jak gałąź – pokazuje Kevin. – Wbrew pozorom to wciąż ja, tylko w bardziej wyciszonej wersji.

Tekst: Monika Utnik-Strugała
Zdjęcia: Nancy Nolan

Zobacz także: Angielska posiadłość z cegieł i z kamienia.