To małe mieszkanko jest jak współczesny zamek. Ma wieżyczkę, wąskie lukarny, wiekowe, grube ściany z cegły, antyczne kafle. Tyle tylko, że nie znajduje się na żadnym wzgórzu, a w Sopocie, w przedwojennej kamienicy.

W Gdańsku-Oliwie Joannie żyło się wygodnie i nie zamierzała się nigdzie przenosić. O przeprowadzce nie zadecydowała sama. Wszystko było zapisane w gwiazdach... Mieszkanie w Sopocie pokazała jej bratowa. – Wiesz, tam jest jak w zameczku – przekonywała i Joanna od razu nabrała ochoty na wycieczkę. W upalne, sierpniowe popołudnie zaparkowała przed przedwojenną kamienicą. Zadarła głowę, a tam wieżyczka i kute balkony. Weszła do wysokiego mieszkania, pospacerowała po „przecudnie skrzypiącej” podłodze. To była miłość od pierwszego wejrzenia.

Kiedy już kupiła poddasze, dowiedziała się, że jest... kobietą z wróżby. Otóż, była właścicielka Ewa, zmęczona perypetiami ze sprzedażą (ktoś się wycofał tuż przed podpisaniem aktu notarialnego), poprosiła o pomoc wróżkę. Ta przepowiedziała, że mieszkanie kupi kobieta, dokładnie ją opisała i przykazała cierpliwie czekać. Gdy po jakimś czasie zjawiła się Joanna – wypisz wymaluj jak z wróżby – Ewa nie miała wątpliwości, że ma upragnionego kupca. Odmówiła nawet mężczyźnie, który proponował wyższą cenę. Dzisiaj są serdecznymi przyjaciółkami, a nazwisko Ewy „w dowód uznania” nadal figuruje przy dzwonku na domofonie kamienicy.

Mieszkanie wymagało tylko kilku drobnych poprawek – w kuchni na przykład w spadzistym dachu przydał się szklany świetlik. Joanna mogła więc całą uwagę poświęcić dekoracjom. Przez cztery lata zwoziła naczynia, donice, lustra i inne bibeloty kupione w przydrożnych antykwariatach na Pomorzu i w czasie wakacyjnych wojaży po Toskanii, Dolomitach, Prowansji. Żakardową makatkę w zabawne misie wypatrzyła na targu w Chamonix. Od razu wiedziała, że trafi do sypialni w wieżyczce. Potem dobrała do niej tapetę w kratkę.

Z Toskanii przyjechała z kolei gliniana jaskółka – prezent od przyjaciółki pisarki. Dostała ją na pamiątkę pewnej przygody. Otóż, kiedy przyprowadziła Katarzynę, żeby obejrzała jej nowe mieszkanie, znalazły leżącą w pokoju półżywą jaskółkę, która musiała wlecieć przez okno parę dni wcześniej. – Ja pewnie pojechałabym do weterynarza, co mogłoby się skończyć dla niej tragicznie – wspomina.

Tymczasem Katarzyna znalazła miseczkę z wodą, a z pobliskiego baru z kebabami przyniosła mięso. Po dwóch godzinach ptaszek wyfrunął o własnych siłach. Skąd przyjaciółka wiedziała, jak sobie poradzić? Bo wydała właśnie tomik bajek dla dzieci, a jedna opowieść była o jaskółce. Wcześniej dokładnie przestudiowała ich zwyczaje. To od niej Joanna dowiedziała się, że w niektórych kulturach jaskółki symbolizują szczęście. Dlatego zawsze z uśmiechem wita glinianą pamiątkę na ścianie.

Sopot bardzo ceni sobie też przyjaciel gospodyni. Tadeusz, instruktor nurkowania, pływak-maratończyk i zapalony mors, ma teraz morze na wyciągnięcie ręki. Codziennie, niezależnie od pogody, pokonuje długie dystanse. Przepłynął już wpław ze Świnoujścia do Sopotu i dookoła Bornholmu.

Joanna po pracy zrzuca kostium pani mecenas i też biegnie na plażę. Towarzyszą jej Kayko oraz Zorro, dwa ruchliwe i wesołe pieski rasy West Highland White Terrier. W domu zostawia gromadkę kotów. Wszędzie ich pełno – w kuchennym zlewie, na kredensie... Szczególnie uroczy jest niejaki Adriano. Ten półbrytyjczyk krótkowłosy, zwany też Hydraulikiem, w wolnych chwilach chętnie odkręca syfony. Gdy goście pytają Joannę i Tadeusza, ile tak naprawdę mają kotów, gospodarze odpowiadają tajemniczo: ,, tyle, ile akurat widzicie”.


Tekst i stylizacja: Agnieszka Osak-Rejmer
Fotografie: Sylwester Rejmer

reklama