Kupiła nowe mieszkanie, tuż za ścianą, bo oprócz inwestycji znalazła dobry pretekst, żeby znowu coś pourządzać. Kto, jak kto, ale Grażyna urządzać ma czym. Jej kolekcja antyków starczy do kilku mieszkań, a nawet jeszcze do galerii.

Mniej więcej od trzydziestu lat wygląda to tak: kiedy tylko Grażyna i jej mąż mają chwilę wolnego czasu, wskakują do samochodu i ruszają na poszukiwanie antyków. Tylko sobie znanymi szlakami – często po krętych szutrowych drogach w Polsce, czasem w Europie, zaglądają do mniej i bardziej eleganckich galerii, buszują na targach we wsiach, o których nikt nie słyszał. Wiecie, dlaczego warto wpadać na przykład do Ostrawy? Oni wiedzą i już nie raz znaleźli tam unikatowe, niedrogie przedmioty, bo mieszkańcy tego regionu nie gustują w starociach.

Przez lata Grażyna i jej mąż Zenon uzbierali tyle nieprzeciętnych mebli, obrazów i bibelotów, że mogliby otworzyć galerię, a swoją wiedzę z powodzeniem wykorzystać przy wydawaniu przewodników po niezwyczajnych antykwariatach. Jak wygląda ich mieszkanie i dlaczego urządzają kolejne – tłumaczyć już chyba nie trzeba.

Pomysł na apartament, który kupili za ścianą, pojawił się sam z siebie. Jedna z córek od 14 lat mieszka we Włoszech. Grażyna często tam bywa z Zenonem, dobrze więc poznała niuanse śródziemnomorskiego stylu, a potem zamarzyła, by jej nowy apartament pachniał Italią. Na pierwszy ogień poszły ściany. – Gdy wymyśliłam, żeby je poprzestawiać, wszyscy uznali, że postradałam zmysły. To było odważne i bardzo kosztowne przedsięwzięcie – wspomina. Niczym zawodowy architekt wyrysowała ołówkiem nowy plan. Tu łuki, tam kolumny, gdzie indziej wnęki.

Nie oszczędziła żadnej ściany. Robotnicy łapali się za głowę, ale finału byli bardzo ciekawi. Wielką maszyną wycinali ażury w betonie, jak w papierze, hałasując przy tym niemiłosiernie. Efekt przeszedł wyobrażenia gospodyni – mieszkanie w apartamentowcu zmieniło się w małą, elegancką rezydencję. Pozostało już tylko zrobienie porządnej przecierki na ścianach, by wnętrze ostatecznie nabrało południowego kolorytu.

Czas spędzony we Włoszech i setki przejrzanych albumów nauczyły ją, że tzw. styl włoski to mariaż wielu innych. Od Maroka przez Hiszpanię po Grecję i Turcję – motywy wzajemnie się przenikają i zlewają we wspólny styl śródziemnomorski. Wprawne oko wychwyci niuanse. Poza tym Włochy, jak długie i szerokie, są bardzo różnorodne.

Grażyna wiedziała, że dobry tamtejszy styl jest oszczędny, traci przy nagromadzeniu mebli. Sedno jego piękna to przestrzenie i świetne materiały, niepoliturowane, naturalne drewno, ceramika i kamień. Idąc tym tropem, zrezygnowała z ciężkich szaf. Wykorzystała za to wnęki w ścianach, każdą ozdobiła drzwiami z surowego drewna. Nie zabrakło też, rzecz jasna, jej ukochanych antyków.

W Krakowie wypatrzyła rekamierę z XIX wieku i fotele kolonialne z mosiężnymi elementami. Metal z drewnem to typowe włoskie połączenie. Salon zaczął pachnieć podróżami. – Tutaj odpoczywamy, pijemy z mężem kawę. Na ścianach powiesiliśmy marynistyczne obrazy – mówi Grażyna. Wyszukali płótna XIX-wiecznych mistrzów monachijskich, każde z innego regionu. – To fascynujące, że morze nigdzie nie jest takie samo, ma inny kolor, fale, światło. Na obrazy możemy patrzeć godzinami.

Grażyna w starych przedmiotach docenia przede wszystkim pomysłowość rzemieślników. Zebrała już trochę przedziwnych rzeczy, m.in. tajemnicze naczynie miedziane, które powiesiła w kuchni. Goście zawsze długo się zastanawiają , do czego służy, a jest to ogrzewacz pościeli. Do środka wkładało się kiedyś gorące węgle, a długa rękojeść pozwalała wsunąć naczynie głęboko pod kołdrę. Ma też stolik nocny z lodówką zamiast szufladek na pudry.

– Wielką niespodziankę zrobiła mi ostatnio jedna z córek, prosząc o kupno osiemnastowiecznej ludwikowskiej sypialni – opowiada Grażyna, która swoje włoskie mieszkanie przeznaczyła dla dzieci. Mieszkają w nim, gdy przyjeżdżają z Wiednia, Brukseli i Florencji. Następne już mebluje w Sopocie. Cóż, pasji trzeba się poddać.


Tekst: Sylwia Urbańska
Stylizacja: Marianna Bauman
Fotografie: Radosław Wojnar

reklama