Stare, używane, piękne – te trzy słowa przyświecały Norah i Douglasowi Laing, kiedy postanowili kupić dom z ogrodem. Elegancka siedziba miała być w Londynie, oczywiście w dobrej dzielnicy.

Większą część roku spędzają w Hongkongu, gdzie z sukcesem prowadzą interesy. Uznali jednak, że dobrze będzie pomieszkać trochę w rodzinnym mieście. Okazja trafiła się sama – dom niczym z wiejskiego obrazka w samym środku londyńskiej dzielnicy Kensington. Pobudowano go sto lat temu, a przez ostatnie czterdzieści mieszkały w nim jedynie myszy. Ponieważ wymagał poważnego remontu, Laingowie zatrudnili architekta Filipa Wagnera.

Postawili przed nim jeden cel – rezydencja ma sprawiać wrażenie, jakby przez ostatni wiek toczyło się w niej życie rodzinne i towarzyskie. Tak, żeby czuć było ducha czasu, który został temu domowi zabrany. Lepiej wybrać nie mogli. Dziadkowie architekta, zanim osiedli na Wyspach, mieli posiadłość pod Poznaniem. Ich opowieści o rautach, zabawie i wielopokoleniowej rodzinie szczęśliwie mieszkającej we dworze, były dla niego wciąż żywe.

Siedząc w salonie na parterze, łatwo ulec złudzeniu, że zadanie nie było trudne. Ściany są odrobinę nierówne, jakby wytarte rękoma kolejnych pokoleń domowników. Nic bardziej mylnego, ręcznie nałożono na nie gęsty, kredowy gips i godzinami rozcierano. – Podobny efekt mógłbym osiągnąć, wpuszczając tu kolegów mojego syna i dając im skrzynkę piwa – żartuje Douglas. Ale tak naprawdę podczas remontu nie było miejsca na improwizację.

W domu brakowało piwnicy, więc ją wykopano. Na najwyższym piętrze budynku zdjęto strop i wzmocniono dach stalowymi belkami, by zyskać dodatkowe pomieszczenia. Trwało to wszystko półtora roku. A w tym samym czasie poszukiwali mebli i dodatków, które nadadzą rezydencji charakter. – Zbiegałem do piwnicy sprawdzać betonowe wylewki, potem wychodziłem do ogrodu doglądać karczowania krzaków, by za chwilę wieszać zasłony i dobierać obrazki na ściany – śmieje się Filip. – Oczywiście myjąc po drodze ręce.

Dlaczego miało się nie udać? W podziemiu jest teraz pokój telewizyjny, bilardowy, siłownia i piwniczka z winami. Ale życie toczy się przede wszystkim „na powierzchni”. Przestronny hol wyłożony ciemnym dębem prowadzi do salonu i dalej do jadalni pomalowanej w delikatne srebrne i śmietankowe barwy. Potem jest ogród zimowy, okupowany także latem, gdy aura nie sprzyja przesiadywaniu na świeżym powietrzu. Prawdziwie „wiekowy” klimat ma kuchnia. W ciekawy sposób zestawiono francuski piaskowiec na podłodze z ręcznie robionymi kaflami na ścianach. Centralne miejsce zajmuje solidny dębowy stół odpowiednio podniszczony u zaprzyjaźnionego stolarza.

Piętro należy do Laingów seniorów, natomiast na poddaszu są apartamenty syna Aleksandra i córki Emmy. Dorastające już dzieci mogą wejść do siebie zewnętrznymi schodami, niezauważone przez nikogo. – Sąsiedzi myśleli, że instalujemy schody przeciwpożarowe, a to idealne rozwiązanie, kiedy wiedzie się intensywne życie nocne. Emma i Aleksander muszą być najszczęśliwszymi nastolatkami w Londynie – komentuje Filip. Ale i właściciele domu są bardzo zadowoleni.

– Stare meble i dodatki pochodzą z antykwariatów i pchlich targów – tłumaczy Douglas. – Taka mieszanka sprawia, że nie żyjemy w muzeum, gdzie boisz się czegokolwiek dotknąć. To normalny angielski dom. Tu i ówdzie panuje atmosfera bardziej podniosła i „bogata”, gdzie indziej wszystko jest prześlicznie proste. A najważniejsze – żyją tu ludzie i dla domu skończyło się bolesne czterdzieści lat samotności.


Tekst: Lara Sargent/redcover.com
Tłumaczenie: Stanisław Gieżyński
Fotografie: Christopher Drake/redcover.com

reklama