Bożena nieumiarkowanie kocha ciekawe przedmioty i dzięki tej pasji zdobyła wszystko, co w życiu najważniejsze – szczęście, rodzinę, pracę, piękne mieszkanie.

O mały włos Bożena zostałaby socjologiem, ale na szczęście promotor ostudził jej zapędy, bo gdzie miałaby szukać materiałów o emancypacji kobiet na Grenlandii. A poza tym i tak zawsze wolała sztukę oraz przeszukiwanie pchlich targów niż badania terenowe. Dzięki swojej pasji poznała męża Krzysztofa.

– Na początku naszej znajomości nie biegaliśmy jak inne pary na koncerty, ale po sklepach wnętrzarskich. Jako świeżo przyjezdna olsztynianka nie znałam stolicy, więc on pokazywał mi, gdzie można kupić piękne kamionkowe naczynia, gdzie sprzedają najlepsze tkaniny z lnu – wspomina. – Zresztą Krzysztof tę wiedzę ma we krwi, bo jego mama skończyła ASP, a dziadek był hafciarzem i konserwatorem tkanin.

Nic dziwnego, że ze wspólnych pasji powstała rodzina, piękne mieszkanie, a teraz firma. – Zaczęłam projektować najpierw dla siebie, potem dla koleżanek, wreszcie odważyłam się robić to profesjonalnie. Stopniowo zarażałam pasją domowników – śmieje się Bożena. Dziś każdy ma swoją specjalizację. Mąż robi rysunki techniczne, ona cierpliwie wyszukuje meble i wymyśla nowe domy. Córka Kasia, tegoroczna maturzystka, zafascynowana malarstwem dekoruje ściany – w ubiegłym roku skończyła w Brukseli szkołę rysunku. Syn Maciek też maluje, ale oprócz tego pomaga restaurować stare szafy, stoły i komody.

Na dole w bibliotece urządzili biuro. Klienci mogą w nim przeglądać katalogi, dyskutować o detalach i na miejscu oglądać prace, bo każdy mebel jest w ich mieszkaniu własnoręcznie zdobiony. Na przykład sentymentalna witrynka, kupiona przez Bożenę za pierwsze zarobione po maturze pieniądze. Kiedyś była starą politurowaną szafą, którą z czasem przerobiła na mebel w stylu gustawiańskim. – Mąż długo nie schodził do piwnicy, by nie patrzeć, jak uparcie zdzieram z niej szlachetną powłokę – wspomina. Teraz już wspólnie restaurują stare drewno, przywracają mu blask, szorując szczotami, albo malują sprowadzanymi z zagranicy farbami o niespotykanych kolorach.

Przyzwyczaili się, że przedmioty w ich domu są tylko na chwilę. Często zdarza się że, goście tak się nimi zachwycają, iż następnego dnia stają się właścicielami komódek, lamp czy świeczników, a Kocójowie, ku własnej uciesze, mogą na nowo dekorować wolne miejsce. Bożena ma dar do wyszukiwania wyjątkowych mebli za grosze. W starym rupieciu potrafi dostrzec piękną serwantkę, której nie powstydziłaby się najlepsza galeria. Zresztą właśnie w galeriach często rodzą się jej inspiracje, choćby podczas rozmów z zaprzyjaźnioną panią Alą z warszawskiego Boutique’u Pierrot.

Kocójowie mają w całej Polsce swoje miejsca i przyjaciół, którzy dzwonią, gdy tylko coś ciekawego gdzieś wypatrzą. Stolarz ze Śląska robi dla nich rzeczy niemożliwe za bardzo możliwe pieniądze, ale to dzięki kolejnemu talentowi Bożeny, która, jak mało kto, potrafi zjednywać sobie ludzi. Spokojna, ciepła, jeśli zaangażuje się w projektowanie, to na całego.

– Ku rozpaczy mojej rodziny potrafię do późnej nocy oglądać katalogi, rysować, wpadam wtedy na nowe pomysły. Gdy mam wenę, rozkładam farby i maluję. Moje zwierzaki, kot i pudel, wyglądają niczym wielkie pędzle, bo całe wymazane są na kolorowo. W tej manufakturze rodzinnej nikomu się nie upiecze.


Tekst: Sylwia Urbańska
Stylizacja: Bożena Kocój, Małgorzata Sałyga
Fotografie: Małgorzata Sałyga, Mariusz Purta

reklama