Profesor w drodze

Artyści

Popijał piwo z Bohumilem Hrabalem, kolegował się z Rafałem Wojaczkiem i tropił zaginione skarby polskiej kultury w Mongolii. Oto profesor – malarz i grafik.

Na początku były… „Zasady marksistowskiej filozofii nauki”. Nie chodzi bynajmniej o twórczą inspirację tym wiekopomnym dziełem. Młody student ASP Rafał Strent zaprojektował okładkę tej książki. Była to jedna z pierwszych poważnych prac, jakie wykonał. Studiował wówczas u Aleksandra Kobzdeja, którego wspomina jako wspaniałego człowieka zakochanego nie tylko w sztuce, ale i w literaturze. – Miłość do książek to jedna z rzeczy, którą mi wpoił – opowiada . – Druga to zasada, że zawsze trzeba bronić swoich studentów, niezależnie jak mocno nabroili – dodaje ze śmiechem. – Bo przecież zapisali się właśnie do twojej pracowni.

Książki zawsze były ważną inspiracją artysty. – Nie umiem nie czytać – stwierdza. Literatura to jednak nie tylko tekst, ale i ludzie. Poznał kiedyś w barze Rafała Wojaczka. Poeta, oczywiście podcięty, wędrował od stolika do stolika i wsadzał rękę w cudze jedzenie w nadziei, że ofiara porzuci swój posiłek. Malarz zaproponował po prostu, że się z nim podzieli. Tak się zaczęła znajomość.

Wojaczkowi i jego poezji poświęcił potem serię grafik. Nieco inaczej miała się sprawa z Bohumilem Hrabalem. Strent był z wystawą w Czechach, akurat okazało się, że jeden z miejscowych zna Hrabala, umówili się zatem wszyscy na piwo. – To był bardzo wesoły człowiek – opowiada profesor, który w Czechach ma rodzinę i zna język czeski.

Jeżdżąc z wystawami zwiedził spory kawałek świata. Całą Europę, kraje arabskie, a nawet Hawaje. W 1979 roku trafił do Mongolii. Zachwycił się krajobrazami i odległą, odmienną kulturą. Próbował miejscowego alkoholu pędzonego z mleka (nie kumysu!), choć przyznaje, że to wyjątkowe paskudztwo. Będąc już na miejscu, musiał zabawić się w… detektywa.

Oto muzeum w Słupsku wypożyczyło swoją kolekcję sztuki gotyckiej na wystawę w Mongolii. Zabytki na miejsce dojechały, zostały pokazane, ale z powrotem już nie wróciły. – Dotarłem do dokumentów poświadczających, że władze muzealne przekazały zapakowaną kolekcję Aeroflotowi – opowiada malarz. – Potem wszelki słuch po niej zaginął. I do tej pory się nie odnalazły. A po wyprawie do Mongolii powstała seria grafik i obrazów, inspirowana egzotyczną krainą.

Profesor Strent mówi o sobie, że ma malarską naturę. Nie może się pozbyć przywiązania do koloru i zmieniania kompozycji kolejnych swoich prac. – Dla grafika powtarzalność jego pracy to cnota, dla malarza wprost przeciwnie – tłumaczy. Dlatego jego odbitki różnią się jedna od drugiej, bo natura malarska jest jednak silniejsza.

Oprócz malowania i tworzenia grafik artysta uczy na ASP i zasiada w licznych komitetach, radach i jury konkursów. Kiedyś był we władzach uczelni, jeszcze wcześniej udzielał się w tamtejszej Solidarności. Wtedy, jak opowiada ze śmiechem, miał nawet własnego milicjanta. Jako że w domu była prasa graficzna, milicjant pilnował czy nie dzieje się nic nielegalnego. Szybko zresztą został „oswojony” i gdy pewnego dnia spod obrusa wypadła bibuła, natychmiast ją schował z powrotem i odwrócił wzrok.

Swoje zaangażowanie w liczne projekty profesor Strent traktuje jako pracę społeczną i popularyzatorską. Na pytanie kiedy znajduje czas na własną sztukę, uśmiecha się i kręci głową. – Sam nie wiem. Zostają mi chyba tylko wieczory i weekendy.


Tekst: Stanisław Gieżyński
Fotografie: Mariusz Dąbrowski

reklama