Wyśnione obrazy

Sztuka

Z malarką Katarzyną Karpowicz rozmawia Staszek Gieżyński.

Twoje prace kojarzą mi się ze snami.
Bo one po części pochodzą ze snów! Inspiracją jest moje życie, a także sny, które są jego parafrazą. Śnię obrazowo, wieczorem ruszam do łóżka w kolejną podróż… Maluję to, co mnie w danej chwili interesuje i niepokoi. Samo malowanie też jest trochę jak sen. Staję przed płótnem zwykle bez szkiców, najczęściej nie korzystam ze zdjęć.

Po prostu musiałaś zostać artystką.
Ja nie mówię „artysta i sztuka”, tylko „malarz i obrazy”. (śmiech) Wyrastałam w takiej bajce, w której wszyscy malują: kuzynka, wujkowie, dziadek. Tata, mama i siostra też. Warunki idealne do rozwoju, ale też niebezpieczne, bo hermetyczne jak w akwarium.

…i możesz malować w pracowni Olgi Boznańskiej!
Ojciec – jako profesor krakowskiej ASP – dostał pracownię, która kiedyś do niej należała. Fragmenty widać na jej obrazach. Gdy patrzę na płótna Boznańskiej, to widzę swoje dzieciństwo. Pytałam rodziców, czemu mam małe farbki, a oni wielkie tuby. I też chciałam mieć sztalugę. Jak ją dostałam, to był najpiękniejszy prezent.

„Genius Loci” to tytuł twojej wystawy. Skąd się wziął?
Duch miejsca to coś, co pierwszy raz poczułam w tamtej pracowni. Każde miejsce, w którym malowałam, oddziaływało na mnie w inny sposób, miało inny klimat, światło. My sami tego ducha wywołujemy, sprawiamy, że jest taki, a nie inny. Znam ludzi, którzy poje- chali do Indii, a potem narzekali. Ja miałam tam same cudowne doświadczenia…

Teraz mieszkasz i malujesz w Anglii.
Najpierw wyjechałam z Krakowa do Budapesztu, bo mąż robił tam studia podyplomowe. Potem przyjechaliśmy tutaj. Za granicą nie ma problemu z organizowaniem wystaw czy choćby transportem prac. Jest pewna doza samotności, ale może być dobra, jeśli potrafisz z niej twórczo czerpać.

Nie jest chyba tak źle. Wspominałaś, że masz tu uczniów.
Jak tylko przyjechałam, wyszłam w plener malować. Wiedziałam, że ktoś mnie w końcu zaczepi i będzie można chwilę pogadać. Trafił się Hiszpan, opiekun w domu starców. Zaproponowałam, że jako wolontariuszka mogę tam zorganizować zajęcia malarstwa. Chodziło mi o prawdziwe zetknięcie ze sztuką, a nie pieczątki z ziemniaka. Przy okazji chciałam, żeby dziadkowie dobrze się bawili.

To działa?
Bardzo dobrze rehabilituje! Oni początkowo nie mogli sami pędzla utrzymać w ręce. Teraz się wkręcili, każdy ma swoją ekspresję. Rysują już beze mnie. Były nawet skandale. Staruszki zwinęły papier, który nie był przeznaczony do rysowania. A jeden pan rysuje akty i mu je skonfiskowano! (śmiech)

Katarzyna Karpowicz pochodzi z rodziny o malarskich tradycjach. Ukończyła studia na krakowskiej ASP w pracowni prof. Leszka Misiaka. Mieszka i pracuje w Krakowie oraz w miasteczku Pangbourne w Anglii.

reklama