Dziś zegary są wszędzie i stają się coraz bardziej natarczywe. Budzą do skutku, pilnują, by jajka ugotowały się na miękko, włączają radio, pralkę i drzemią w komputerze. Kwarcowe poganiacze, które nie dają za grosz wytchnienia.

A jeszcze dwieście lat temu oprócz domu i łóżka to właśnie zegar umieszczano w testamencie! Skomplikowany mechanizm intrygował ówczesnych ludzi, choć do dzisiejszej precyzji było mu daleko. Wyobraźmy sobie miniaturowy świat ukryty pod szklaną kopułą – malutką wieżę z cyferblatem i łódkę, która przepływa po rzece o każdej pełnej godzinie, albo niedźwiedzia zerkającego to w prawo, to w lewo, w rytm poruszającego się wahadła. Nie wierzę, aby właściciel takiego cacka po sprawdzeniu, która godzina, nerwowo wybiegał z domu otwierać sklep bławatny. Musiał na dłużej zatrzymać wzrok.

Im bardziej się spieszymy, tym bardziej zegary „spoważniały”. Dziś liczy się, jak mówią zegarmistrzowie, ich twarz, czyli cyferblat. Dobieramy je jak kanapę do wnętrza. Minimalistyczna kuchnia dostaje zegar prosty, aluminiowy; salon – bardziej ozdobny, malowany; sypialnia – taki w stylu prowansalskim, a dom na wsi – z kukułką. Warto wysilić wyobraźnię i kupić nietuzinkowy zegar. Bez problemu znajdziemy „okaz” o niezwykłym kształcie, historii, wielkości, pięknie zdobiony. Przecież zawsze umieszczamy go w widocznym miejscu.

Tekst: Beata Woźniak
Fotografie: archiwa firm

reklama