Warto sobie wziąć do serca powiedzenie Cycerona, że pokój bez książek jest jak ciało bez duszy. Ale nie trzeba od razu mieć biblioteki pod sam sufit. Także mniejszy księgozbiór można ciekawie ułożyć.

O tym, że książki mogą być ozdobą wnętrza, niech świadczy fakt, jak często projektuje się ich atrapy. Angielska manufaktura Brunschwig and Fils czy dizajner Ronald Redding proponują na przykład tapety imitujące półki ze starymi manuskryptami. Już w XIX wieku wykorzystywano do dekoracji ścian fałszywe grzbiety ksiąg. Tę tradycję kontynuował wiek później włoski projektant Piero Fornasetti – motywy z poustawianymi w rzędzie książkami pojawiały się na jego komodach i tkaninach. Ale prawdziwego manuskryptu nic nie zastąpi.

W 1838 roku, gdy mieszkania pełne książek nie były już wyłącznie przywilejem zamożnych, John Claudius Loudon, popularny wówczas autor poradników o dekorowaniu wnętrz, napisał: „w dzisiejszych czasach żadna mająca więcej niż dwa pokoje dzienne rezydencja nie będzie kompletnie urządzona bez biblioteki”. Za wzór stawiano XVIII-wieczne biblioteki francuskie: we wnękach ścian mocowano półki albo wstawiano w nie regały a` deux corps, z szufladami w dolnej części i przeszkloną nadstawką w górnej.

W tamtych czasach dla książek przeznaczony był osobny elegancki gabinet, do którego po obiedzie czy kolacji panowie przechodzili na rozmowy o polityce. Z czasem zaczęto odchodzić od takiego podziału – w epoce wiktoriańskiej pokoje biblioteczne oddzielano od salonu tylko kotarami (grube tkaniny były wtedy w modzie).


Dziś książkowe zbiory stoją prawie wszędzie: w holu, salonie, sypialni, w kuchni, a nawet w łazience. Stąd taka różnorodność regałów i półek – bo raz muszą być praktyczne, subtelne i lekkie, to znów efektownie prezentować się na środku pokoju. Panuje wszelka dowolność, od tradycyjnych regałów do samego sufitu po nieduże przeszklone witryny. Można nawiązać do stalowych konstrukcji z lat 20. – półki z metalu i szkła projektowali moderniści Marcel Breuer czy Eileen Gray. Albo do zwariowanych pomysłów awangardowych dizajnerów.

Co do tych ostatnich, modę na oryginalne książkowe meble zapoczątkował Ron Arad – jego Bookworm, czyli mól książkowy, to taka metalowa półka-żart, która wije się po ścianie jak wąż. Potem były drewniane pojemniki Gitty Gschwendtner zawieszone na sprężynujących haczykach – gdy włożymy do nich książkę, pod wpływem ciężaru przechylają się na prawo lub lewo. W końcu półki z IKEA bez wsporników czy modne od jakiegoś już czasu biblioteczki jak ramy do obrazów (sprzedaje je m.in. firma Ego).

Ciekawe rozwiązanie podpatrzymy w domach tych, którzy na książkach znają się najlepiej. Peruwiański pisarz Maria Vargas Llosa zainstalował niegdyś w londyńskim mieszkaniu półki na metalowym obrotowym stelażu przymocowanym do podłogi i sufitu – konstrukcja kształtem przypominała żagiel, który właśnie nabrał wiatru. Projekt jest o tyle na czasie, że ostatnio zapanowała moda na biblioteki, które nie podpierają już ścian, ale wychodzą na środek pokoju. Przy okazji takie wolno stojące regaliki, ażurowe i lekkie, mogą pełnić funkcję ciekawej ścianki działowej. Inna sprawa, że często mają zbyt dizajnerską formę, by pomieścić wszystkie domowe zbiory, ale cóż: zawsze może być to miejsce na białe kruki.


Tekst: Monika Utnik-Strugała
Fotografie: archiwa firm

reklama