Mogą ogrzewać, zdobić, pomogą nawet wyczarować kolację. Niezależnie od tego, jaką wyznaczymy im rolę, płonące polana powinny mieć odpowiednią oprawę. Popatrzmy jaką.

– We wszystkich moich domach były otwarte kominki – opowiada architekt Anna Lenczewska, która wiele lat mieszkała w Portugalii. – Najbardziej podobały mi się te dziewiętnastowieczne wykładane kaflami, ale portugalscy mistrzowie robią je też z marmuru albo miejscowego wapienia. Ciekawe, że nie używają granitu, bo uważają, że jest zbyt dekoracyjny.

Dzisiaj nad Wisłą otwarte paleniska spotykamy rzadko. – To opcja dla zamożnych i odważnych klientów – tłumaczy Marek Żelewski, kierownik działu marketingu w firmie Jøtul. – Jedynie do dwudziestu procent energii powstającej ze spalania drewna zostaje zamienione w ciepło, więc trudno w ten sposób ogrzać pomieszczenie. Poza tym ognia trzeba pilnować, bo strzelające iskry mogą wywołać pożar.

Płomienie za szybą

Dlatego kupujemy wkłady kominkowe albo piece wolno stojące, popularnie zwane kozami. Jednak nie mają one nic wspólnego z dymiącymi żeliwniakami, do których nasze babcie non stop dokładały drewno. To zaawansowane technologie, często z panelem sterowania pozwalającym   kontrolować temperaturę i wysokość płomienia. Ogrzanie domu nie stanowi problemu.

No i jak wyglądają! – Mieliśmy kiedyś klienta, który kupił urządzenie i nie zamierzał podłączać go do komina, miało jedynie zdobić, jak mebel – mówi Marek Żelewski i dodaje: – Inspirujemy się wzorami, które Jøtul produkował w XIX i XX wieku. Uprościliśmy je tylko, aby pasowały do współczesnych wnętrz. Natomiast projekty nowoczesnych kominków zlecamy skandynawskim dizajnerom.

Co więcej, w takich kozach możemy też... piec. Tak jak w ogromnych XVIII-wiecznych kominkach, do których wzdycha Anna Lenczewska. – Na specjalnych ławach w środku kominka siadały dwie, trzy osoby, gawędziły i piekły na ruszcie cielaka – opowiada. – Ogień tworzył atmosferę intymności podczas przygotowywania jedzenia.

Dziś do kozy czy kominka wystarczy dokupić grilla. – Takie kucharzenie wymaga trochę wprawy, ale mięso jest wyśmienite. Piecze się równomiernie ze wszystkich stron, zupełnie jak w piecu chlebowym – wyjaśnia Marek Żelewski. – Siedząc w fotelu, patrzymy, jak potrawa się rumieni, a wszystkie zapachy wyciągane są przez komin.

Drewno też zdobi

Polana ułożone w zgrabne stosy dodadzą salonowi nie tylko uroku, pięknie też pachną. Najczęściej przechowujemy je pod paleniskiem albo ławą (to taka współczesna wersja przypiecka).  Ale możemy też składować opał we wnęce w bocznej ścianie kominka. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby je podświetlić. Za granicą można kupić też... kolorowe drewno na opał. Pomysł wart przeniesienia na nasze podwórko. Pomalujmy więc kilka szczap i przełóżmy nimi drewno przeznaczone do spalenia.

Komin niekonieczny

Do niedawna brak komina przekreślał szanse na cieszenie się ogniem. Teraz jest inaczej. Wystarczy zainwestować w kominek na biopaliwo, gdzie efektem spalania jest dwutlenek węgla i para wodna. – Ogień, co prawda, nie jest tak ładny i grilla na nim nie zrobimy, ale daje klimat – podkreśla Marek Żelewski. Producenci prześcigają się w pomysłach. Są więc kominki opalane granulatem drzewnym przypominającym pocięte ołówki. Albo specjalnym żelem, który „strzela” jak w prawdziwym ognisku. Wreszcie do tworzenia ognia zaprzęgnięto gaz, udoskonalane są też kominki elektryczne.

Gdzie są żeberka?

Skoro mowa o cieple, warto przyjrzeć się też kaloryferom. Dziś klasyczne żeberka są przeszłością i trudno znaleźć je w eleganckich domach. W zamian za to zobaczymy grzejniki jak współczesne rzeźby, chociażby Milano T firmy Kalmar. Niektóre wyglądają jak płyta z artystycznym reliefem. Przykładem są grzejniki produkowane przez Ciniera na południu Francji. Robi się je z naturalnej skały Olycale (ma właściwości podobne do żeliwa) wydobywanej w Pirenejach. Taki grzejnik barwiony jest na różne kolory, potem łączony ze szkłem czy emalią. Uwaga! Można go pomylić z dziełem sztuki.


Tekst: Beata Woźniak
Fotografie: archiwa firm

reklama