Na pewien czas cały wiejski dom Annie Sloan stał się jej wielką pracownią. Najsłynniejsza angielska specjalistka od farb i dekorowania pokazała, jak wiele można we wnętrzu zdziałać pędzlem.


Mieć weekendowy dom w innym kraju wydaje się jakąś ekstrawagancją, ale nie dla Annie Sloan. Godzina jazdy z Oksfordu, potem całonocny prom i znów godzina samochodem. Widać opłaca się. Dom położony jest w sercu zielonej normandzkiej wsi słynnej z wyrobu śmietany i serów oraz z uprawy jabłek, a co za tym idzie, z calvadosu. – Moje dzieci mogły biegać i psocić do woli – mówi Annie. – Bawiły się wśród pól wysokiej kukurydzy i jeździły rowerami po pustych drogach. Szukały świetlików, kąpały się w strumyku.

Kamienno-gliniany dom jest naprawdę sędziwy

Na belce stropowej widać datę 1775, lecz Annie mówi, że niektóre części mogą być jeszcze starsze. Jej rodzina przez całe lata usuwała naleciałości z nowej ery: płyty pilśniowe i plastik, którymi poprzedni właściciele maskowali zabytkowe belki. Po 20 latach od zakupu mistrzyni koloru zdecydowała się na remont generalny – całkowite odświeżenie wnętrz i udekorowanie ich na nowo, oczywiście zgodnie z lokalnym, rustykalnym kolorytem. Każdy pokój jednak urządziła w nieco innym stylu, np. skandynawskim, boho, nowoczesnym czy francuskim. Ta zabawa miała też być wyzwaniem – Annie chciała użyć całej palety dekoratorskich możliwości. Teraz można śmiało powiedzieć, że wiejska chata jest jej podręcznikiem deseni, pomysłów i wzornikiem kolorystycznych zestawień.

Mat i glanc

Dla sypialni zarezerwowała styl francuski. Szorstkie gliniane ściany i wielkie kostropate belki dostały osłodę – rzeźbioną szafę i wyrafinowany rokokowy fotel. Ten ostatni kosztował ją wiele pracy, bo musiała go pieczołowicie postarzyć, zrobić przecierki z płatków złota, woskowanie, a na koniec obić tkaniną toile de jouy. W oknie powiesiła zasłony z grubego błękitnego lnu. Naturalnie nie były gotowcem. Od sąsiadki, która wyprowadziła się do domu opieki, odkupiła niepotrzebną pościel – szlachetną, z monogramem – i zafarbowała na odcień aubusson blue.
W łazience spełniła jedno ze swoich najskrytszych marzeń – o miedzianej wannie. Jak to ona, zamiast guglować na aukcjach, wzięła się na sposób i pokryła zwykłą emaliowaną wannę płatkami miedzi. Żeby miała jeszcze większy glanc, zmatowiła tło – deski na ścianie wyszorowała i pomalowała na pastelowo, a na podłogę przeznaczyła płyty z czarnego łupku.

Nie dla szarości

Annie lubi wesołe kontrasty. Na klatce schodowej wprowadziła spokojny, skandynawski styl (z nieco niepoważnymi, ręcznie malowanymi panelami, dodajmy), ale już w jadalni, która z nią sąsiaduje, króluje boho: każde krzesło pomalowała na inny kolor (choć trzeba przyznać, że trzymają się jednego klucza), a nobliwy żeliwny żyrandol podlała nie tylko burgundową czerwienią, lecz także nieregularnymi tęczowymi paseczkami. Podobno w pierwszej wersji pokryła go kropkami, ale uznała, że to zbyt szalony pomysł. Annie przy okazji rozwiewa jeden ze stereotypów: – Nieporozumieniem jest przekonanie, że ciemne pomieszczenie należy pomalować na biało. Biel, będąc w cieniu, wygląda po prostu szaro i nieciekawie. Aby rozjaśnić kuchenne wnętrze, należało je pokolorować. Nie tylko mebli pomalowanych na żywe, boho kolory tu nie brakuje. Wzorki i freski pojawiają się na ścianach zamiast zwykłych gotowych tapet, paski nieregularnych kolorów chodzą po schodach. Pędzel Annie Sloan nie omija żadnego zakątka. Całkiem możliwe, że urodziła się, trzymając go w ręku…

Tekst: Beata Majchrowska

Zdjęcia: Christopher Drake

reklama