Urządzanie historycznego apartamentu bywa pasjonujące, zupełnie jak ŚLEDZTWO DETEKTYWA. Wojaże po Europie, zajadłe licytacje dzieł sztuki, koronkowe renowacje, tropienie misternych antycznych detali.

Wysiłek jednak się opłaca, bo efekt jest zachwycający. Kurdybany, tapiserie, oryginalne konweksy, do tego Picasso, Weiss, Pochwalski, Filipkiewicz – równie bogatych zbiorów można by się spodziewać po nieźle wyposażonym muzeum. Zdobią jednak apartament... w warszawskiej kamienicy. Spektakularny pokaz klasycznych stylów, mebli i drobiazgów kompletowanych na zagranicznych aukcjach, połączonych z doskonałą sztuką. Tak zmiksowana klasyka nie ma w sobie ani krztyny staroświeckiej patyny, wprost przeciwnie – zachwyca świeżością, kolorami, oryginalnymi połączeniami mebli, tkanin, tapet.

Marta – prawniczka i historyk sztuki oraz Artur – biznesmen i żeglarz.

Oboje zafascynowani kulturą włoską i brytyjską. Od początku wiedzieli, czego chcą: klasycznego domu pełnego antyków i, koniecznie, w kamienicy w centrum miasta. Ta przy Mokotowskiej w Warszawie okazała się idealna – świeżo odnowiona, z eleganckim wejściem, podwórzem i... blisko teatru, na czym również bardzo im zależało. Sąsiedzi zdecydowali się na wyburzenia i urządzenie otwartych wnętrz, oni jednak, wbrew modom, postanowili zachować układ jak w przedwojennej kamienicy. – Nie po to kupiliśmy taki apartament, żeby urządzać tu jakieś dezynwoltury i wprowadzać zwyczaje pasujące do miejsc industrialnych – mówi właścicielka. Pojawił się tylko dylemat, na ile, urządzając mieszkanie, odnosić się do samej secesji? – Nie do końca ją czuliśmy – wspomina Marta. – Chcieliśmy raczej starą Anglię, flamandzkie tkaniny i włoskie konsole.

– Zastanawialiśmy się nad wyborem sztukaterii – opowiada Ewa Kanach, projektantka, która wspólnie z Dariuszem Strzelczykiem urządzała apartament. – Właściciel kamienicy proponował secesyjne, my wybraliśmy prostszy francuski wzór, bardzo elegancki i jednocześnie dający większą swobodę, historyczny, ale nienarzucający określonego stylu.

Skąd w ogóle wziął się pomysł na wnętrza historyczne?

– Bo urzekają niesamowitą siłą starego rękodzieła – mówią zgodnie i projektanci, i właścicielka. – Spójrzmy choćby na tkaniny: mają niezwykłe kolory, szlachetne odcienie, wystarczy ich tylko dotknąć, żeby poczuć różnicę. – Robiliśmy mnóstwo przymiarek, ale zdecydowaliśmy się wybrać materiały głównie z firmy Zoffany, która dostarcza tkaniny także na angielski dwór. Do tego słynny William Morris, w głębokich tonacjach, z charakterystycznymi motywami roślinnymi.

Dobieranie mebli projektanci i właściciele wspominają doskonale.

Te podróże po Europie (na przykład do Wenecji po żyrandole Fortuny’ego do sypialni, z malowanymi na jedwabiu ornamentami), walki na aukcjach o co smakowitsze kąski (w starciu o renesansowe comodino pokonali żonę rosyjskiego oligarchy), wyszukiwanie najdrobniejszych detali (gniazdka firmy Forbes & Lomax czy gałki do drzwi Beardmore wyglądające jak biżuteria), noclegi w specjalnie wybranych, luksusowych londyńskich butikowych hotelach należących do projektantki Kit Kemp, żeby „pooddychać ich inspirującą atmosferą”. Nie mogą się nachwalić polskich konserwatorów i rzemieślników, którzy zajmowali się renowacją sprowadzanych z zagranicy mebli i dzieł sztuki. Wiele zrobili na zamówienie, choćby kuchnię, bibliotekę, drzwi. Na odnawianiu kurdybanów zna się w Polsce niewielu fachowców - tymi zajmowała się konserwatorka z Wawelu. Takie jak u Marty i Artura zobaczymy tylko na zamku w Krakowie i w kościele w Kazimierzu. Renowacją flamandzkiej tapiserii zajęli się Ewa i Darek – nie mogła trafić w lepsze ręce.
– Nie ma to jak przyjaźń historyka sztuki z projektantami – śmieją się. – Potrafiliśmy wybrać się na zakupy do Londynu i w sklepie z 300-letnią tradycją, spośród setek wzorów, wybrać ten sam.

Tekst: Joanna Halena

reklama