Tak mieszka Anglik, którego do Polski przywiodły interesy. Choć rezydencja z zewnątrz bardziej przypomina francuską willę, prawdziwie angielskie ma meble i oczywiście trawnik.Dokładnie nie wiadomo, dlaczego Richard Keen postanowił zostać w Polsce. Czy to dlatego, że udał mu się biznes, czy może dlatego, że mamy jednak te kilka słonecznych dni w roku więcej niż Brytyjczycy.

Grunt, że kupił dom w pięknej okolicy (na wzgórzu porośniętym lasem przy uliczce brukowanej kocimi łbami), gdzie spokojnie mogłaby się toczyć akcja jakiejś romantycznej angielskiej powieści Jane Austen. Ale zanim ta sielanka stała się rzeczywistością, musiał zmierzyć się z remontem domu i wysprzątaniem ogrodu. 

W obu przypadkach pomogli profesjonaliści. Gąszcz przypadkowych krzaków i wysokich traw ogrodnicy zmienili w piękny ogród. Choć nie do końca angielski – bo nie jest to park z labiryntami, tajemniczymi furteczkami i świątyniami dumania. Ale już trawnika nie powstydziłaby się chyba sama Elżbieta II. No cóż, w końcu nie bez kozery o Wyspiarzach mówi się, że ogród pielęgnują z takim samym oddaniem jak rodzinne tradycje.

Architekci natomiast z willi w bliżej nieokreślonym stylu zrobili angielską posiadłość. – Remont do łatwych nie należał, niektórzy znajomi żartowali, że lepiej byłoby zrównać z ziemią dom i postawić go od nowa. Ale jeśli miałem tu zamieszkać, musiało być tak, jak lubię – śmieje się Richard. 


Większość mebli przypłynęła prosto z Londynu. Zrobione są z drewna i szkła idealnie pod wymiar (londyński stolarz sam wszystko wymierzył), ozdobione pięknymi fornirami. Z Wysp sprowadzono też forniry na meble do kuchni. Swoimi krągłościami nawiązują do półkolistych okien. – Poza tym bez kantów mieszka się przyjemniej – dorzuca pan domu. Do tych angielskich klimatów wkradło się jednak kilka międzynarodowych elementów.

W salonie są kremowe, skórzane sofy włoskiej firmy Natuzzi i hiszpańskie marmury. W łazienkach (jak w każdym przyzwoitym angielskim domu znajdują się przy każdej z czterech sypialni) trochę egzotyki. Raz pojawiają się kafle z fakturą przypominającą krokodylą skórę, raz imitujące skórę słonia, a innym razem tapeta w zebrę.

Najważniejsze jednak jest to, że Richard, uwielbiający podróże i dobrą zabawę, ma dom, który do przyjmowania gości świetnie się nadaje. Kilka sypialni, barek (zawsze tak wyposażony, że mógłby go pozazdrościć niejeden sklep z alkoholami, obowiązkowo z tajwańskim Kavalanem, okrzykniętym w tym roku najlepszą whisky na świecie), ogromny stół z ruchomą nadstawką, taką domową wersją sushi-baru.

A gdy w domu robi się za ciasno, zostaje ogród i taras, na którym meble mają jakąś dziwną moc przyciągania. Doświadczyłam tego na własnej skórze – gdy gospodarz zaprosił nas na rozmowę, z trudem zmusiłam się, by wstać z fotela. No i jest coś jeszcze. U Richarda znajomi zawsze mogą liczyć na serdeczne powitanie – puchate chow chowy, brązowy Charlie i kremowa Angel, nie tylko chętnie pozują do zdjęć, ale nie opuszczają gości na krok.


Tekst i stylizacja: Kasia Mitkiewicz
Fotografie: Aneta Tryczyńska
Za pomoc w sesji dziękujemy Keen Property Partners, firmie, która urządziła posiadłość, oraz galerii Art at Home i Home Concept Store

reklama