Chociaż ich dom wygląda jak z bajki, Gina i Rob mówią, że są „outdoorowcami”. Trudno im się dziwić, bo nawet najpiękniejsza architektura nie może konkurować z dzikimi plażami i szumem spotykających się w pobliżu oceanów Atlantyckiego i Indyjskiego.

Kiedy szukali ziemi, na której postawią swój dom, lista życzeń była długa: miało się czuć przestrzeń, żeby ich córki – Meeca i Hannah – mogły się wyszaleć. Musiało być blisko do Kapsztadu, gdzie mają firmę, a do tego spokojnie, z trasami rowerowymi i szlakami turystycznymi, bo kochają wyprawy po górach i nie tylko dzieciom, ale też im samym trudno długo usiedzieć na miejscu. Mile widziane dobre fale do surfowania. Dodatkowym atutem byłyby malarskie plenery, bo robią sesje fotograficzne, więc potrzebują pięknego tła. Wszystko to Gina i Rob znaleźli na zachodnim wybrzeżu RPA, w zatoce Elands. – Nuda nam tu nie grozi – śmieją się. – Przyroda jest dzika, stoki gór porasta busz, nazywany w języku afrikaans fynbos, z kwiatami krzewów cukrowych i herbaty rooibos. Przygoda na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie bezpiecznie, bo to rezerwat biosfery, teren chroniony prawem także przed tabunami turystów. Ocean blisko, ale w takiej odległości, że nie zagrożą nam sztormy. Marzenie – mówią.

W Grotto Bay panują też jasne zasady budowania, których trzeba przestrzegać, bo chroniona jest nie tylko przyroda, ale też kultura całego obszaru. Żadnych pałaców ani ociekających złotem rezydencji – domy mogą mieć najwyżej sześć metrów wysokości oraz nawiązywać do stylu farmerskiego lub plażowego. Mają wtapiać się w krajobraz, a nie z nim konkurować. Okolica sama dobiera sobie ludzi, którym bliskie są nadmorskie klimaty, naturalne materiały: drewno, trawy, rattan, kamień, surowe kolory. 

reklama

Gina i Rob byli tym zachwyceni. Architekt Alan Paine z pracowni LogoHomes pomógł im stworzyć dom, który jest bardzo nowoczesny, choć nawiązuje do tradycyjnych farm. Płaski, rozległy, z tarasem i basenem, wokół których toczy się życie. Z każdego pokoju, a sypialni jest tu dziewięć, roztacza się widok na ocean. Składane harmonijkowe okna przypominają kurtyny w teatrze – jeden ruch i przed oczami masz kojący wielki błękit. Układ wnętrz pomysłowy: dom leży na zboczu góry, a większość okien wychodzi na północ, dzięki czemu ostre słońce nie męczy. Wdziera się do domu od wschodu i zachodu, gdy nie jest już aż tak palące. – Mamy więc doskonałe światło do robienia zdjęć – dodaje Rob. 

Budowa trwała 15 miesięcy. Jedynym poważnym problemem okazało się piaszczyste podłoże, które trzeba było utwardzić, zanim stanął na nim dom i znacznie cięższy od szkieletowej konstrukcji basen. Bo Robowi nie wystarczała bliskość morza. Chciał mieć przy samym salonie słodkowodne jezioro z tak zaprojektowaną taflą wody, żeby wyglądała, jakby nie miała końca. To było najtrudniejsze, robotnicy pukali się w głowę na takie wariactwo, a architekt nie chciał się w to mieszać. Na szczęście dał cenną radę: – Zanim ekipa wkopie metalową nieckę basenu, ułóżcie fundamenty z worków napełnionych piachem. Tak właśnie zrobili i okazało się, że można wznieść stabilny „zamek na piasku”. Efekt dosłownie zwala z nóg. – Gdy siedzimy w salonie, mamy wrażenie, że woda w basenie i ocean to jedno – mówi Rob. – Zwłaszcza wieczorem, gdy obie tafle lśnią srebrem.

Opracowanie: Joanna Halena
Zdjęcia: Nicolas Matheus/Basset Images, Bureaux/Gap Interiors
Stylizacja i tekst: Laurence Dougier