Stał opuszczony, ukryty w zieleni drzew na przedmieściach Sydney. Mały, smutny czerwony domek. Pewnego dnia uśmiechnęło się do niego szczęście. Zauważyła go projektantka wnętrz.

Metamorfoza czerwonego klocka

Architektura domu była nieciekawa, ale okolica malownicza – wspomina Marylou Sobel, projektantka. – A mój profesor ciągle powtarzał: „Pamiętajcie, dom zawsze można przebudować, okolicy nie zmienicie”.

Do zakupu dojrzewała kilka tygodni. Może nawet by i o nim zapomniała, gdyby nie to, że jeżdżąc do klientów, codziennie mijała smutny czerwony domek. – W końcu poczułam, że muszę mu pomóc. Kupiłam go. Urządzanie i projektowanie tak mnie wciągnęło, że przez dziesięć miesięcy nie zajmowałam się niczym innym. Pracowałam dniami i nocami, bo gdy przychodził mi do głowy dobry pomysł, zrywałam się natychmiast z łóżka i go zapisywałam. Dom stał się moją obsesją – wspomina Marylou.

5 sypialni, dwie łazienki, piękna weranda

Do pomocy projektantka zaangażowała znanego architekta z Sydney, Bruce’a Stafforda, oraz kierownika budowy Raffaela Gallo. Jak się okazało, stworzyli zespół idealny. – Jeszcze z nikim tak dobrze mi się nie pracowało jak z nimi. Wprost czytaliśmy sobie w myślach. Zaprzyjaźniliśmy się i co roku świętujemy kolejne rocznice zakończenia remontu domu. A jest co świętować, bo dom z prostego klocka przemienił się w dwupiętrową toskańską willę, z pięcioma sypialniami i dwiema łazienkami. Największą atrakcją jest jednak weranda, z której rozpościera się widok na ogród i basen, dokładnie jak we włoskich domach. Spędzają na niej najwięcej czasu.

Kominek zbudowany przez kobietę

– Pod trawertynową podłogą zainstalowaliśmy ogrzewanie, żebyśmy mogli siedzieć tu także w chłodne miesiące od maja do września, gdy temperatura w nocy potrafi spaść do dziewięciu stopni – mówi Marylou. – Mamy też wspaniały kominek. Zbudował go najlepszy kamieniarz w okolicy – dodaje. I tu niespodzianka, bo kamieniarz był... kobietą. – Gdy ją zobaczyłam, oniemiałam. Była taka drobna, że miałam wątpliwości, czy poradzi sobie z piaskowcem. Okazało się jednak, że ten kamień nie ma przed nią tajemnic. Piaskowiec położyła też przy fontannie i basenie. Najpierw wycinała w nim tafle, a potem ręcznie je polerowała. Do dzisiaj nie wiem, jak kobieta mogła wykonać tak ciężką pracę – dziwi się Marylou.

Weranda z drzewa żalazowego

Sufit werandy zdobią potężne belki z iron wood, czyli tak zwanego drzewa żelaznego. – Drogowcy rozbierali zrobiony z nich pobliski most kolejowy i chcieli je wyrzucić. Na szczęście Bruce dowiedział się o tym w porę i natychmiast tam pojechał. Nie dość, że dostaliśmy je za darmo, to jeszcze dziękowali nam, że zdejmujemy im kłopot z głowy. Dla nas tak mocne drewno było na wagę złota – mówi Merylou.

Salon z wyjściem na taras

Weranda sąsiaduje z salonem i kuchnią. Przez większą część roku szklane drzwi są otwarte, więc te trzy pomieszczenia tworzą jedną całość. Stojące wewnątrz meble zdradzają miłość Marylou do francuskiego stylu. – Zbieram je już siedemnaście lat – przyznaje. Ale ponieważ pochodzi z Afryki Południowej, nie mogło zabraknąć też akcentów z Czarnego Lądu – na przykład drewnianych rzeźb, symboli płodności.

Toskańska willa na przedmieściach

Wielokulturowy miszmasz wyszedł genialnie. O toskańskiej willi na przedmieściach Sydney robią programy wszystkie stacje telewizyjne i magazyny wnętrzarskie. – Pamiętam, jak Bruce powiedział, że ten dom kiedyś mi się odwdzięczy za to, że dałam mu drugą szansę. I miał rację. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym żyć gdzie indziej. Mieszkamy w mieście, a jest tu cicho jak na wsi. I do tego w powietrzu unosi się zapach morskiej bryzy.

Tekst: Guy Allenby
Tłumaczenie: Renata Barańska
Fotografie: Simon Kenny/Content Agency
Projektantka wnętrza: Marylou Sobel

reklama