Charles zaczynał od mody, dziś projektuje wnętrza. Jak mu to wychodzi? Chyba nieźle, skoro myśliwski domek przerobił na miniaturowy zamek.

Kilka lat temu włóczyłam się bez celu po Bostonie, gdy przypadkiem odkryłam antykwariat „Antiques on 5”. Po godzinie wyszłam z XIX-wieczną konsolką i nowym numerem telefonu w kalendarzu – do Charlesa Spady, właściciela sklepu.
Galerię otworzył niedawno. Wcześniej wiele lat mieszkał w Paryżu, gdzie uczył się projektowania mody. – Jako nastolatek uwielbiałem Huberta de Givenchy i marzyłem, żeby poznać jego kraj. Podziwiałem prostotę ubrań tego projektanta – opowiadał, pokazując kolejne antykwaryczne cacka. Kiedy nasycił się wielkim światem, wrócił do rodzinnego Bostonu i wymyślił dla siebie inne zajęcie. Zamiast ubrań zaczął projektować meble, urządzać domy i przy okazji sprzedawać antyki.

– Pomysły na stoły, krzesła, łóżka i stoliki przychodzą znienacka – mówił. – Często rysuję je na skrawkach papieru, na serwetkach, a nawet biletach lotniczych. Choć nie zajmuję się już ubraniami, ale domami, wciąż posługuję się tym samym kluczem co Givenchy. Wszystko jedno, czy projektuję nowoczesny apartament, czy dom w stylu kolonialnym, zawsze najważniejszy jest komfort i równowaga. Lubię też nawiązania do historii, ale na luzie – tłumaczył. W ciągu krótkiego pobytu w galerii Charles opowiedział mi pół życia. Gdy się rozstawaliśmy, prosił, żebym zadzwoniła i dała znać, czy konsola pasuje do mieszkania. Obiecaliśmy sobie szybkie spotkanie. Kilka miesięcy później dostałam zaproszenie na koktajl party do jego weekendowego domu w Normandii.

– Kiedyś odpowiadał mi Paryż – opowiada Charles. – Miałem tam ładne mieszkanko, z widokiem na Sekwanę. Ale w życiu przychodzi taki moment, że zaczynamy potrzebować więcej spokoju. Postanowiłem znaleźć coś miłego z dala od miasta na wakacje i długie weekendy. Przyjaciel polecił mi pewnego agenta. Miał trzy propozycje. Moja posiadłość była pierwsza na liście. Gdy ją zobaczyłem, nie interesowały mnie już pozostałe – śmieje się Charles.


Do domu wiedzie droga, wzdłuż której rosną sekwoje. Został zbudowany w 1652 roku przez ziemiańską rodzinę i służył jako domek myśliwski. – Gdy zobaczyłem otaczające go pola ze stogami skoszonego siana i pracującymi chłopami, nie mogłem oderwać oczu. Widok jak z obrazów Milleta. Nie ma nic bardziej normandzkiego – zachwyca się Charles.
 
Dom należał do miejscowego rolnika i od lat nie był remontowany. Miało to swoje dobre strony, bo zachowało się wiele oryginalnych elementów: kominki, sztukaterie, a i sam układ pomieszczeń był jak na początku. – To taki miniaturowy zamek. Z czterema salami balowymi w amfiladzie, trzema sypialniami, spiżarnią, piwnicą i przestronną kuchnią.
Po jedzeniu odpoczywamy w salonie, z którego wychodzi się do ogrodu. Pokój zdobi kryształowy XVIII-wieczny żyrandol, a wnętrze podzielone jest na dwie części: formalną z krzesłami i ławą oraz przytulny kącik z kanapą i kominkiem. – Choć jest tu sześć par drzwi prowadzących w różnych kierunkach, panuje pełna harmonia – wyjaśnia Charles. – Kiedyś znajoma powiedziała mi, że kolacja przy świecach w moim domu jest jak piękny sen – mówi z uśmiechem.

Tekst: Amanda Harling
Tłumaczenie: Renata Barańska
Fotografie: Andreas von Einsiedel/East News

reklama