Katowicki familok z pomalowanymi na czerwono oknami. Dla architektów przywiązanych do tradycji wymarzone miejsce. Nic, tylko szaleć.

Kto by powiedział, że kiedyś panował tu wieczny półmrok. Że z ponurego korytarza, który ciągnął się przez całą długość mieszkania, wchodziło się do pokojów-klitek. I że w łazience nie było nawet jak się obrócić. Oglądający już na progu robili w tył zwrot. Tylko Magda i Piotr wyczuli możliwości tego wnętrza. Są architektami, do tego Ślązakami przywiązanymi do lokalnej historii, Stuletnie osiedle górnicze Nikiszowiec (spolszczona nazwa katowickiej dzielnicy pochodzi od położonego niedaleko szybu „Nikischschacht”), unikat w skali światowej, od razu zwróciło ich uwagę. Przecież to miejsce absolutnie magiczne, plener wielu filmów: Kazimierza Kutza, Lecha Majewskiego, Janusza Kidawy.

Postanowili dać mieszkaniu drugą szansę. Ale projektowanie dla siebie proste nie jest. Tym bardziej gdy to pierwszy wspólny dom. I gdy ma się ambicje, by wyszedł idealnie. Na każdym kroku napotykali przeszkody. – Chcieliśmy, żeby było przestronnie i funkcjonalnie, ale jedno z drugim nie dawało się pogodzić. Wciąż brakowało nam miejsca na schowki – wspomina Piotr. I wtedy wpadli na pomysł szafy – powstała na ścianie, wzdłuż której biegł kiedyś wąski korytarz; zrobiona ze sklejki brzozowej, ciągnie się przez całe mieszkanie. – Jest takim wspólnym mianownikiem, mieścimy w niej teraz wszystkie szpargały – mówi Piotr. To od niej zaczęło się urządzanie.

Nic na wierzchu
Dalej już poszło łatwiej. Najpierw wyburzyli większość ścianek działowych, w miejscu miniaturowej łazienki zrobili toaletę, a pokój kąpielowy urządzili przy sypialni. 83-metrowe mieszkanie od razu nabrało oddechu. Mimo to poszczególne części domu są wyraźnie zaznaczone: kuchnię z jadalnią oddziela od salonu kanapa, salon od gabinetu – wąska ścianka, a gabinet od części prywatnej (sypialni i łazienki) – przejście wyłożone czarną blachą, na której Magda i Piotrek wieszają przywożone z podróży magnesy i która ciekawie urozmaica jasne wnętrze.

Oboje wyznają zasadę: nic na wierzchu. Dlatego w mieszkaniu nie ma żadnych durnostojek. Książki powędrowały na półki zrobione w ściance, która oddziela gabinet. I nawet w kuchni sprzęty oraz naczynia są poukrywane w szafkach za harmonijkowymi drzwiczkami. Dzięki temu jest porządek i dom wydaje się o wiele większy niż w rzeczywistości.

Biało i nowocześnie
Aby nie zepsuć tego złudzenia, postawili na jasne kolory. Najpierw pobielili ceglane ściany – ładnie kontrastują z ciemną elewacją za oknem i architektonicznymi elementami pomalowanymi na czerwono (zgodnie ze śląską tradycją; farbę do malowania swoich domów górnicy robili z odpadów kopalni rudy miedzi). Potem zajęli się kuchnią. – To otwarty aneks, więc nie mógł zdominować wnętrza. Zaprojektowaliśmy wysoką białą zabudowę, która zlewa się ze ścianami – opowiada Magda.

Wreszcie meble. Też białe i na wysoki połysk. No może z dwoma wyjątkami. Dom to przecież nie muzeum – pamiętają zawsze podczas projektowania. Pozwolili więc sobie na odrobinę fantazji: czerwony perski dy-wan od babci i znaleziony na strychu żółty myjok w toalecie, czyli szafkę pod umywalkę. Zderzenie intensywnych kolorów, a także przedmiotów dizajnerskich i takich z historią dało ciekawy efekt. – Mimo upływu lat mieszkanie wcale się nie zestarzało. A to dla architektów największa satysfakcja.

Tekst, zdjęcia i stylizacja: Monika Filipiuk-Obałek

Kontakt do architektów:
Magdalena i Piotr Tokarscy, www.ttat.pl

reklama