To mieszkanie miało być nowoczesną 180-metrową... kawalerką dla mężczyzny samotnego. Na szczęście okazało się, że i gospodarz, i architekci mają rzadki talent przewidywania przyszłości.

Na początek o dwóch złudzeniach. Raz, to nie Manhattan, choć ten luksusowy apartament spokojnie mógłby być w Nowym Jorku – z jego okien widać Warszawę z lotu ptaka, a dokładniej z 17. piętra ogromnego szklanego wieżowca. Dwa, choć nowoczesny, należy już do klasyki... nowoczesności – powstał pięć lat temu. A zaczęło się tak: któregoś dnia w pracowni architektów – Joanny Lengiewicz i Roberta Charkiewicza – pojawił się młody mężczyzna. Nazwijmy go panem X. Po wielu latach wrócił z Ameryki, by zacząć wszystko od nowa, w Polsce. Nie wiedział jeszcze wtedy, co się w jego życiu wydarzy, ale był pewien, że chce mieć eleganckie mieszkanie.

Architekci otrzymali niełatwe zadanie: musieli wymyślić 180-metrową... kawalerkę dla singla (ponad setkę metrów pan X wziął tak na wszelki wypadek, bo gdyby jednak kogoś poznał, nie chciał wspólnego życia zaczynać od przeprowadzki). – Wtedy nowoczesne projekty kompletnie zdominowały chłodna stal i sterylność. Nigdzie żadnego detalu, zdobienia. To stawało się nudne, przeczuwaliśmy, że taki czysty minimalizm lada chwila się opatrzy i trzeba zrobić coś więcej – wspomina dziś Robert. Wspólnie z Joanną błyskawicznie znaleźli pomysł na mieszkanie, ale dla gospodarza oznaczało to rewolucję, jak się wkrótce okazało – nie jedyną zresztą.

– Wiele osób myśli, że architekt to ktoś, kto ma tylko gustownie dobrać meble i kolory ścian, a przecież nasza praca polega na wymyślaniu przestrzeni na nowo, możemy zmienić ją nie do poznania, przy okazji inaczej organizując życie. Bo projektowanie to pewna filozofia – wyjaśnia Joanna. W warszawskim apartamencie architekci poprzestawiali albo zburzyli część ścian i odeszli od klasycznego podziału pokoi, subtelnie je tylko zaznaczając. Tym sposobem, niczym najwytrawniejsi fotografowie, znaleźli dużo dobrego światła i przestrzeni, a te z kolei były idealnym otoczeniem dla szlachetnych materiałów – drewna i kamienia.

Wprowadzili nietypową, jak na tamte czasy, dekorację, bo z palisandru, dziś bardzo modnego. I do tego tak wyjątkowo go użyli – na meblach, podłodze, ścianach, schodach, drzwiach – że odnosi się wrażenie, jakby płynął przez wszystkie pomieszczenia, łącząc je w całość. – Powstał wzbogacony minimalizm, na który niedługo potem zapanowała moda, a do tego obaliliśmy kilka stereotypów. Choćby taki, że to, co agresywne, może być subtelnym tłem, bo krzykliwy palisandrowy fornir w zestawieniu z podłogą z grafitowego bazaltu złagodniał – śmieje się Joanna.

Tyle o pierwszej rewolucji. Druga nastąpiła już nie w mieszkaniu, tylko w życiu pana X – gdy prace były mocno zaawansowane, zakochał się, a kiedy już prawie wszystkie sprawy dopiął na ostatni guzik, na świat przyszła córeczka i wtedy 180-metrowa kawalerka singla okazała się wprost wymarzona dla trzyosobowej rodziny.


Tekst: Sylwia Urbańska
Stylizacja: Dorota Karpińska
Fotografie: Aleksander Rutkowski

reklama