Jak mieszka Francuz zachwycony Warszawą? Z widokiem na dachy miasta i z jadalnią na balkonie.

Niedługo minie okrągła rocznica – piętnaście lat, odkąd Jean Pierre mieszka w Polsce. Daleko od Francuskiej Riwiery, słońca i jachtów. Najpierw coś wynajmował, tylko na przeczekanie, żeby zobaczyć, czy w ogóle da się żyć nad Wisłą. Ale z czasem tak mu się spodobało w nowej pracy i w Warszawie, że zdecydował się zostać na zawsze.

– Najbardziej urzekła mnie zieleń: parki, skwery, ogrody – opowiada o pierwszych wrażeniach. – Z zainteresowaniem patrzyłem, jak z szarej i smutnej stolicy miasto przemienia się w tętniącą życiem metropolię. Czułem się tu tak dobrze, że zapragnąłem mieć własne cztery kąty.

Mieszkanie znalazł na Mokotowie, z widokiem na dachy miasta. I od razu zabrał się do pracy. Na początku sam miał nanieść na plan wszystkie poprawki, ale okazało się, że nie jest to wcale takie proste. – Pamiętam, jak bardzo dużo miejsca zajmował korytarz, a pokoje traciły na metrażu. A ja chciałem, żeby były duże i funkcjonalne – wspomina Jean.

Z pomocą przyszła architektka Anna Casciarri. – Cieszyłam się, że Jean Pierre od początku wiedział, czego chce – to prawdziwy skarb dla projektanta – opowiada. I choć sama nie zna francuskiego, porozumiewali się bez większych trudności. – Bo Jean Pierre nie chce się zdradzać, ale dużo rozumie po polsku – śmieje się Anna.

Mieszkanie trzeba było gruntownie przebudować, żeby stało się funkcjonalne. Anna przeszkliła taras i przerobiła go na jadalnię. Dziś razem z salonem i kuchnią tworzy całość. – Postawiłam na zabawę przestrzenią – tłumaczy swój pomysł. – Do jadalni można wejść z dwóch stron i oglądać mieszkanie z różnej perspektywy. Dzięki temu wnętrze się nie nudzi.

Najbardziej namęczyli się z łazienkami. Są aż trzy. Trzeba było doprowadzić do nich kanalizację, więc było trochę komplikacji. W największej musiało znaleźć się przede wszystkim miejsce na saunę i duży prysznic. Toaletę elegancko odseparowano ruchomymi drzwiami z mlecznego szkła. Drugą, przylegającą do sypialni córki, urządzono w błękitach. A na trzecią, tę dla gości... zabrakło już Jean Pierre’owi pomysłu.

Zawsze zdecydowany, tym razem się poddał i pozostawił Annie wolną ręką. – Zawarliśmy umowę – wspomina Francuz. – Żartowałem, że jeśli wyjdzie ładnie, to będziemy mówili, że to ja ją zaprojektowałem, a jeśli nie, to zwalę wszystko na architektkę. Anna potraktowała wyzwanie poważnie. Półokrągłe kąty niewielkiej łazienki wyłożyła szklaną mozaiką Bisazzy, a lustro zwieńczyła gipsowym odlewem herbu, tyle że bez godła – słowem elegancja zaprawiona szczyptą humoru. A jaki był wynik zakładu?

Oczywiście Jean Pierre chwali się, że pomysł z herbem jest jego. – No cóż – uśmiecha się Anna – grunt, że klient jest zadowolony. Dla Jean Pierre’a najważniejszy był kominek – to wokół niego przecież toczy się życie domu. Zrobiony jest z marmuru, a nowoczesna forma świetnie pasuje do minimalistycznej kuchni ze szklanymi frontami szafek i „zimnymi” granitowymi blatami. Ale wnętrze wcale nie jest chłodne.

Gdziekolwiek spojrzymy, wszędzie drewniane elementy: stół i biblioteka zrobione z bejcowanego dębu, framugi drzwi i ścianki baru z irokko, okładzina na krzesłach to zebrano, a fronty szafek oklejono tekiem – każdy detal i układ słojów jest dopracowany przez Annę. Do tego ciepłe, śródziemnomorskie dodatki: grafiki i pastele przedstawiające Francuską Riwierę i modele okrętów.

– To moje hobby – przyznaje Jean Pierre. – Kiedyś mieszkałem nad morzem i uwielbiałem podróżować jachtem. Błękit i woda zawsze bardzo mnie uspokajały. Teraz do morza ma daleko, ale zawsze może je powspominać, patrząc na obrazy.


Tekst: Monika A. Utnik
Stylizacja: Maria Tyniec
Fotografie: Hanna Długosz

reklama