Na pierwszy rzut oka to „tylko” elegancki apartament. Bo najważniejsze jest w nim sprytnie ukryte. Można być na końcu świata i... zerkać, co dzieje się w salonie.

Pan Adam lubi dyskretny luksus, oglądanie filmów i słuchanie muzyki. Pasjonuje go robienie zdjęć, często na drugim końcu globu, bo sporo podróżuje. Pan Adam nie lubi klasycznych wnętrz zatłoczonych przedmiotami, bo w nich nie odpoczywa. Irytuje go, gdy rzeczy nie mają swojego miejsca i trzeba je upchnąć gdziekolwiek.

Architektka Ola Karpińska zna swojego klienta od podszewki, bo urządziła mu dom. Właściwie były to dwa sąsiadujące apartamenty w eleganckim budynku w stolicy. Jeden w stanie surowym, drugi, niestety, wykończony. – Zaczęliśmy od wyburzenia wszystkich ścian. Zostało 150 metrów w prostokącie, jedynie z dwoma słupami nośnymi, pionami i oknami na trzy strony świata. Można było zaszaleć – mówi Ola. Nad omawianiem szczegółów spędzili cztery miesiące. Kolejne pięć zajęło urządzanie. W końcu luksus wymaga precyzji.

Zdjęcia pana Adama tak urzekły Olę, że grzechem byłoby, gdyby ich nie wykorzystała. Dlatego ogromny portret Papuasa wydrukowany na szkle trafił do kuchni, drugi Papuas uśmiecha się w holu, a zjawiskowe wenezuelskie wodospady znalazły się w łazience. – Nie trzeba ich było nawet podkręcać kolorystycznie – chwali Ola. Potem zabrała się za zabudowanie ścian, tak aby pan Adam miał miejsce na swoje rzeczy, a jednocześnie, żeby pokoje nie były przeładowane meblami. Dlatego szafy i szafki nie mają nóżek, tylko wiszą nad podłogą. Zajmują całą ścianę w salonie, „przechodzą” do holu i korytarzyka w kierunku sypialni. Ponieważ zrobiono je z białego MDF-u, praktycznie są niewidoczne.

Od czasu do czasu dzielą je tylko piony wnęk z ciemnego forniru. Tam pan Adam ustawia pamiątki z podróży, starannie podobierane figurki, rzeźby, naczynia. Czekoladowy kolor powraca jeszcze na wyspie kuchennej, a biały MDF zobaczymy w sypialni i łazience. Pod zabudowane ściany zostały zrobione meble. – Nie było innego wyjścia, bo tu liczyły się centymetry. Poza tym, gdybym chciała zamówić to wszystko we włoskich firmach, zapłaciłabym fortunę – tłumaczy architektka.


Aby życie miłośnika filmów i muzyki było bardziej komfortowe, Ola zafundowała mu inteligentny dom z kinem domowym i projektorem. Poza tym pan Adam, wylatując z Szanghaju, włącza zdalnie ogrzewanie, może też sprawdzić, co dzieje się w domu. Zdarza się też, że w nim pracuje. Najczęściej uczestniczy w wideokonferencjach. Naciska wtedy guzik i z sufitu wyjeżdża ażurowa metalowa ścianka, elegancko oddzielająca sypialnię od gabinetu. Wrażenie robią też lampy. – Reflektory dają żarowe światło, ze szczelin sączy się ksenonowe. Obydwa ciepłe – tłumaczy. – Jeśli chcemy sprzątać, włączamy wszystko, jeśli zależy nam na nastroju – tylko ksenony, do pracy przydadzą się reflektory. Kombinacje scen mamy zapisane w pilocie.

Ola nie wyobraża sobie domu bez odrobiny tkanin. Ponieważ żaluzje zbyt kojarzą się z biurem, wybrała na okna lekko gnieciony len. Zasłony wydają się ciut przydługie, ale tak właśnie musi być. Nie mogą przecież wyglądać jak za krótkie spodnie. Zawsze też proponuje klientom kilka roślin, do których projektuje donice. U Adama stanęły palmy w pojemnikach z kwasówki – cztery w salonie i jedna w jej ukochanej łazience. Bo z tej łazienki jest szczególnie zadowolona. – Kocham takie paskowe przejścia – śmieje się. – A tutaj uporządkowały nam całą przestrzeń.

Po kilku miesiącach Ola spotkała Adama. – Powiedział mi, że nie zmieniłby w mieszkaniu nic. Chyba nie ma większej pochwały dla architekta.

Tekst: Beata Woźniak
Stylizacja: Dorota Karpińska
Zdjęcia: Aleksander Rutkowski
Architektka: Aleksandra Karpińska

reklama