Mieszkanie pod Warszawą w stylu Hampton

Stylowe i przytulne

Trzynaście lat podróżowania, sześć mieszkań w różnych zakątkach na świecie. Wreszcie siódme - wymarzone – pod Warszawą. Azyl w stylu Hampton maratończyków.

Urządzali się już w tylu miejscach (nawet w Kazachstanie!), że gdy wreszcie po 13 latach postanowili zostać na stałe w Polsce, poczuli się trochę obco. Może dlatego, że pierwszy dom wynajmowali, szukając jednocześnie nowego. – Plan był taki, że znajdujemy coś ciekawego, przemalowujemy ściany i się wprowadzamy – opowiada właścicielka. – Spełnienie tego warunku okazało się niewykonalne. Obejrzeliśmy ze 30 willi, wszędzie uderzała nas bylejakość wykonania i ceny z kosmosu.

Oboje biegają (nawet maraton nowojorski), można więc powiedzieć, że sobie ten dom wybiegali. Zaczęli na Zawadach i zataczali coraz szersze kręgi. Wreszcie znaleźli osiedle luksusowych rezydencji z ogrodami w mieście uzdrowisku. Tyle że w stanie deweloperskim, więc samo malowanie ścian nie wystarczyło.

Najtrudniejsze okazało się nazwanie tego, co im się podoba. Słowa klucze wrzucali do internetu i oglądali setki zdjęć. – Poprzednie domy wynajmowaliśmy w pełni umeblowane – opowiada właścicielka. – Dzięki temu wiedzieliśmy na pewno, czego nie chcemy. W Kazachstanie miałam na przykład w kuchni czarny kamienny blat na wysoki połysk. „Nigdy więcej” – powiedziałam. Styl nowoczesny też nie był nasz. Na bogato? Nie. Najbardziej podobały nam się jasne wnętrza, lekka klasyka, doskonałej jakości wykończenie.

Zdjęciom, które oboje wybierali, najbliżej było do amerykańskiego stylu Hampton. Mieszkali także w Stanach, więc widzieli sporo takich wnętrz w oryginale. Ona dodatkowo podkreślała, że musi być praktycznie, bo mają dwoje dzieci i dwa psy.

Choć nowy dom bardzo im się podobał, i tak wyburzyli lub przesunęli większość ścian. – Na dawnym miejscu został tylko kominek – mówią. W salonie dorzucili ogromne okno, dobudowali też taras, żeby można było jeść obiady wśród zieleni. Teraz dom ma trzy serca: kuchnię, kominek i taras. Wszystko zaprojektował i nadzorował architekt Roland Stańczyk. On wymyślił rozsuwane drzwi z piaskowanymi szybami, dobrał szczotkowane podłogi, jeździł do Mediolanu, żeby przyjrzeć się portugalskiej firmie AM Classic, w której zamówili kredens, komody, krzesła i stół na 16 osób. – Mają doskonałe forniry, świetnie patynują meble, a przy tym klasyka w ich wydaniu jest nowoczesna – mówi. Zaprojektował także meble do kuchni. Wyzwaniem okazało się upchnięcie „mienia przesiedleńczego”. – Pan Roland to mistrz od ukrywania szaf – śmieje się właścicielka. – Jest ich tu mnóstwo, ale pozostają niewidoczne.

Operacja „przeprowadzka” (wraz z remontem) trwała niespełna rok. Błyskawicznie, zważywszy na to, ile mebli robiono na wymiar. – Szczęście do wykonawców to jedno, ale i my stworzyliśmy zgrany team – mówi architekt. – Pani domu wzięła na siebie management, ja skupiłem się na projektowaniu. Współpraca popłaca.

Tekst: Joanna Halena
Zdjęcia: Aneta Tryczyńska
Stylizacja: Agnieszka Głowacka
Architekt: Roland Stańczyk

reklama