Laik powie, że jest szaroburo. Smakosz zobaczy cudowną paletę szarości, beżów i błękitów. W tym apartamencie wszystko zaczęło się od ubrań.

Wiadomo od razu, że on został stworzony dla niej. Aleksandra, ubrana w szarości, z dizajnerskim naszyjnikiem – skórzaną beżową obróżką z ćwiekami. I jej apartament – w beżach i grafitach, z fotelem o futurystycznych kształtach.

Kiedy planowała remont, w jednym z kolorowych magazynów o wnętrzach natknęła się na zdjęcia kosmicznej, błyszczącej kuchni. „To jest to!”, pomyślała i zadzwoniła do architekta. Architekta, który przyznał, że jest trochę zafiksowany na ubrania – strój klientów wyznacza jego myślenie o przyszłym projekcie. Na pierwszym spotkaniu Aleksandra zdjęła płaszcz i powiedziała: „A ubieram się tak”.

– Wyglądała perfekcyjnie i z klasą, można tylko marzyć o takim zleceniu – opowiada Paweł Dawid Kaczmarczyk. Projekt, który przygotował po tej pierwszej rozmowie, zachwycił Aleksandrę. – Ogromnym problemem w mieszkaniu były trzy koszmarne słupy nośne, a on po prostu osadził na nich niesamowitą ścianę-szafę. Majstersztyk – mówi. Najpierw ustalili główne kierunki: minimalistycznie, nowocześnie, obło i błyszcząco! – Ważne było zestawianie matu z połyskiem – dodaje architekt. – Połysk doskonale odbija światło i wnętrze dzięki temu staje się większe i bardziej świetliste.

Aleksandra w architekturze ceni nowoczesność. W wystroju – futurystyczny, wręcz kosmiczny rys. Lubi też polskich projektantów i artystów. Dlatego kanapa, fotel (wzorowany na siedzeniu pilota myśliwca) i krzesła to jedyne zagraniczne sprzęty. – Mamy naprawdę dobrych dizajnerów i dobrą sztukę – wyjaśnia właścicielka. Apartament wygląda więc trochę jak showroom polskiego dizajnu. Większość mebli – w tym szafę, wyspę kuchenną i geometryczny stolik – zaprojektował architekt Paweł Kaczmarczyk. Są też pompowane meble Oskara Zięty.

Pasją Aleksandry jest sztuka, ale nie chciała przeładować nią wnętrza. – Lubię wyszukiwać świeżości, a nie iść przetartym szlakiem – mówi. Dlatego zdecydowała się na trzy nazwiska: dwóch malarzy, Mariusza Andryszczyka (chciała mieć jego kontrowersyjne płótna, lecz niektóre z nich woli trzymać w… szafie), Bartka Kiełbowicza (weszła do jego pracowni, zobaczyła jeszcze mokry obraz i: – Jak tylko wyschnie, jest mój – powiedziała!), i ulubionego fotografa, Rafała Czemiera-Wołoncieja.

Wszystko tu jest przemyślane. Na przykład wisząca bryła-szafa oddzielająca salon od korytarza ma aż trzy odcienie beżu, połysk i mat oraz dodatkowo wyrazistą fakturę. – Dla mnie liczą się niuanse, a nie efekciarskie zagrania – mówi Aleksandra. Wnętrze miało być czyste. Gra architektoniczna forma, nie dekoracje. Styl i szyk widać w detalach.

Najwięcej czasu zajął im dobór kolorów. – Naprawdę gadaliśmy o tym godzinami – śmieje się Aleksandra. Mąż pytał: „Co dziś robiłaś?”, a ona: „Rozmawialiśmy o kolorach”. „Cały dzień?!” – dziwił się. Po jakimś czasie ten dialog wszedł do kanonu rodzinnych żartów. Wprawdzie architekt przyznał się, że miał trochę inne pomysły (przez moment mowa była nawet o tęczowej palecie), ale nie było wyjścia, bo Aleksandra ubiera się przecież w beże i szarości z odrobiną błękitu...

Tekst: Michalina Kaczmarkiewicz
Stylizacja: Katarzyna Sawicka
Zdjęcia: Rafał Lipski

reklama