Miękkie, pastelowe tkaniny, naturalne drewno i biel. Dom Katarzyny i Mateusza jest po skandynawsku prosty. I po polsku przytulny. To miał być eksperyment – opowiada Katarzyna o wyprowadzce z Krakowa do Warszawy.

reklama

Przyjechała z mężem, ona prawniczka, on programista, ich syn Kacper w drodze. Za pół roku mieli wracać do domu. Firma Mateusza przeniosła się do stolicy. Później okazało się, że też Katarzyna ma możliwość rozpoczęcia tutaj pracy. Ale przede wszystkim spodobało im się w Warszawie. Początkowo wynajmowali apartament na Mokotowie, jednak trzeba było znaleźć coś na dłużej. – Mąż chciał apartament w mieście z dogodnym dojazdem do pracy, ja od zawsze marzyłam o kawałku ogródka – wspomina.

Trafili na niewielkie osiedle domków w drodze do Puszczy Kampinoskiej. Była zima, las wkoło wyglądał jak szare patyki. Jednak Katarzyna wiedziała, że wiosną będzie tu pięknie. A Mateusz – zapalony triathlonista – miałby gdzie trenować, bo wszędzie są trasy biegowe i rowerowe. Dom od razu im się spodobał. Duża, przestronna strefa dzienna i ogromne okna, zza których do wnętrza niemalże wchodziły ponadstuletnie drzewa.

O wygląd wnętrza zadbała pracownia HOLA Design. – To miała być przestrzeń przytulna, ale nowoczesna, w pastelowych kolorach i miękkich tkaninach – opowiada Monika Bronikowska z pracowni. – Dom bez zbędnych ornamentów, szybki i łatwy w utrzymaniu, ale z dobrej jakości materiałów i elegancki – dodaje Katarzyna. A Mateusz dorzuca: – Wygodny, żeby z synem można było w piłkę pograć. To granie z małym Kacprem w piłkę na swój sposób definiuje charakter wnętrza. Prawie nic tu nie stoi na widoku i trzeba się mocno postarać, aby coś strącić i stłuc. Żadnych bibelotów przywiezionych z podróży czy rodzinnej kolekcji szkła. Nawet sportowe medale Mateusza mają swoje miejsce na specjalnych wieszakach zamontowanych w strefie fitness, na piętrze. – Po prostu nie lubimy powystawianych rzeczy – stwierdza Katarzyna. – Wolę mieć za mało niż za dużo – dodaje Mateusz.

Dlatego tak nieoczekiwanym akcentem jest przeszklona i podświetlona witryna stojąca między kuchnią  a salonem. Lekko stylizowana, a w środku – zupełnie na widoku – stoi w niej porcelanowy serwis. Żaden antyk – kwiecisty zestaw z Villeroy & Boch kupiony na większe okazje towarzyskie. Ten nieco staroświecki element przełamuje nowoczesny styl. Dom jest piętrowy, podzielony na dwie strefy. Na dole są kuchnia, jadalnia i część dzienna z gabinetem. Na górze część prywatna z sypialniami, garderobą, łazienką i strefą fitness. – Na parterze pomieszczenia płynnie się przenikają – mówi projektantka.

Przestrzenie są jednocześnie otwarte i wydzielone. Kuchnia, oddzielona wyspą od jadalni, przechodzi w salon. W gabinecie stoi mebel, który z jednej strony jest szafką na telewizor, z drugiej biurkiem. Komputer i inne biurowe drobiazgi oczywiście chowa się w środku. Szklane, przesuwne drzwi pozwalają zamknąć się w pokoju, ale jednocześnie widać przez nie salon. – Od początku wiedzieliśmy, że chcemy mieć wnętrze w naturalnych materiałach – opowiada gospodyni. Robiona na zamówienie zabudowa kuchenna i łazienkowa mają dębowe wykończenie, z tego drzewa są też podłogi. – Drewno miało być nawet trochę niedoskonałe, naturalne: parkiet z widocznymi sękami. Do tego kamień i tkaniny w kolorach ziemi. Miękkie w dotyku i delikatne w barwie flausze sprawdzają się w roli zasłon, obić tapicerskich, a nawet pokryć ściennych.

Efekt przytulności podkreśla jeszcze odpowiednio dobrane oświetlenie. Lampy w całym domu specjalnie zostały zaopatrzone w żarówki dające ciepłe światło. Punktowe światełka podświetlają różne zakątki, a centralnym punktem w salonie jest kominek. To przy kominku właściciele spędzają wieczory, czytając z synkiem książki i grając w ulubione gry planszowe. – Rodzina jest dla nas najważniejsza – mówią gospodarze, o czym przypominają też liczne rodzinne zdjęcia zdobiące całą klatkę schodową.

Tekst: Staszek Gieżyński
Zdjęcia: Hristov Yassen
Stylizacja: Patrycja Rabińska