Stary młyn z widokiem na Zatokę Poetów. Dookoła oliwne gaje i pachnące rozmaryny. Nic dziwnego, że Federica wakacje spędza zawsze w tym samym miejscu.

Historię opowiem w skrócie, przeglądając pamiętnik Federiki. W końcu wielu słów nie trzeba, gdy ma się dom w takim miejscu i z takimi widokami. Nic tylko patrzeć i marzyć.

Stary młyn: dom jak z marzeń

Koniec lipca. Piętnaście lat temu. Upał. Jesteśmy w drodze na Włoską Riwierę. Cel: Santa Margherita Ligure. Za nami i przed nami ciągną tłumy turystów. Nie! Za nic nie chcę tu mieszkać. Jest tłoczno i głośno. Ale Marco się upiera. Jedziemy obejrzeć stary młyn, właściwie olejarnię. Zrobię to dla świętego spokoju, choć już wiem, że powiem – nie!

Cztery godziny później. Tak, tak, tak! To najbardziej urokliwe miejsce, jakie widziałam w życiu. Chcę tu mieszkać. Dom na wzgórzu otoczony jest drzewami oliwnymi, bugenwillami, rozmarynem, jaśminem. Cudnie pachnie dookoła, a jeszcze lepiej wygląda. Panorama jak z pocztówki – widać całe wybrzeże Portovenere, aż po Portofino. Z dala od centrum Santa Margherita Ligure. Żadnego, nawet zabłąkanego turysty. Kupujemy!

Wszędzie lawenda

Lipiec. Rok później. Mamy rekordowo upalne lato. Na szczęście ratuje nas basen. Pływać nie umiem, więc dla mnie to idealne miejsce – najwyżej półtora metra głębokości. Wystaje mi tylko głowa. I dobrze, bo dookoła upojnie pachnie lawenda. Jestem jej absolutną fanką – parzę z niej herbatę, robię nalewkę, a nawet miód (świeżym, płynnym zalewam kwiaty lawendy i po trzech tygodniach mam gotowe panaceum). Dzisiaj lawenda rządzi też w kuchni – na śniadanie był fioletowy twarożek, a na obiad młodymi listkami doprawię rybę.

Trzy godziny później. Trochę chłodniej, zjemy na tarasie przy kuchni. Tym bardziej że dołączą sąsiedzi, a tylko tam stoi stół na 12 osób. Fascynuje mnie chyba najbardziej ze wszystkich naszych mebli, bo jest zrobiony z jednego kawałka kamienia, z Luserny. Wygodnie to ktoś wymyślił – małe okno z kuchni wychodzi wprost na taras, podaję przez nie potrawy jak w bistro.

Wieczorem. Poszłyśmy z Franceską i Marią (to moje sąsiadki) do sypialni. Chciały zobaczyć, jak "uhonorowałam" swoją kolekcję muszelek. Od dawna wertowałam wnętrzarskie gazety, żeby wpaść na jakiś pomysł. I wpadłam. Zrobiłam (no nie sama, rzecz jasna) małe, podświetlane nisze w ścianie. Dziewczyny uważają, że mam dekoratorski talent. Maria podziwia moją odwagę, bo w starym domu ustawiam i pleksiglasowy stolik, i metalowy kosz na drewno.

Tyle Federica o swoim domu. Teraz już rozumiecie, dlaczego wakacje ciągle spędza w jednym miejscu.

Tekst: Katarzyna Sadłowska
Zdjęcia: Adriano Bacchella/Photofoyer
Współpraca: Alicja Trusiewicz

reklama