W poszukiwaniu ideału Maria przeprowadzała się już wiele razy. Miała już stylową rezydencję i apteczny apartament. Tym razem wybrała angielska elegancję i na przeprowadzkę się nie zanosi.

Za każdym razem, gdy Maria zmienia adres, wywraca do góry nogami wszystko. Niestraszne jej eksperymenty ze stylami, materiałami czy kolorami. Przerzuca nimi niczym wytrawny żongler piłeczkami. – Z jednej strony lubię beże, bezpieczne, stonowane wnętrza. A z drugiej potrzebuję mocnego uderzenia – krwistej czerwieni czy mrocznej czerni – śmieje się. 

Najpierw był więc dom w Łodzi – ciężki, prawdziwie klasyczny. Potem rzuciło ją w stronę stolicy i na chwilę zapuściła korzenie na podwarszawskim osiedlu Konstancja. Swój ówczesny dom, może w reakcji na ten łódzki, urządziła w lekkiej jak mgiełka bieli. – Nazywałam go apteką – dodaje.

Następnie zakotwiczyła w Marinie na Mokotowie, bo zmęczyły ją ciągłe dojazdy do miasta, jednak córka Sarah miała zbyt daleko do szkoły. Kolejnym, tym razem supernowoczesnym mieszkaniem z mnóstwem ciemnego drewna i czarnego kamienia też nie zdążyła się nacieszyć.

Mama i córka ostatecznie zostały w Wilanowie. Przeprowadzka odbyła się w szalonym tempie, bo Maria niespodziewanie znalazła kupca na poprzednie mieszkanie.

{google_adsense}

Przez pewien czas wynajmowały lokum i szukały pomysłów na aranżację nowego gniazdka. Maria tradycyjnie chciała spróbować czegoś nowego. Do projektantki Katarzyny Sybilskiej trafiła dzięki synowej, pasjonatce dekoratorstwa. Najpierw zauroczyła się pracami Kasi w internecie, ponieważ były inne od tego, co można znaleźć w sieci. – Wszyscy robią sobie nowoczesne domy, które wyglądają identycznie. To takie monotonne – pomyślała gospodyni i skontaktowała się z projektantką.

Wnętrze miało być ciepłe, lekko klasyczne, kobiece. Kasia zaproponowała stylizowane sofy, bibliotekę i kuchnię w stylu angielskim. Maria nie byłaby sobą, gdyby nie dorzuciła szklano-stalowego stolika, konsoli i nieco koloru.

Do szarości i złamanych bieli, które wymyśliła projektantka, pasowały jej zgaszone błękity. Strzałem w dziesiątkę według pani domu były też sztukaterie – kiedyś się ich trochę bała, uważała, że są za ciężkie. 

Na początku mieszkanie miało dwie sypialnie (dla każdej z pań), łazienkę (z wanną i kącikiem do makijażu), pralnię. I z tej malutkiej pralni Kasi udało się wyczarować drugą łazienkę. – Musiałam przebić ścianę do sypialni, zmniejszyć szafę i zyskać wnękę na wbudowanie kabiny – mówi. Aby było wrażenie przestrzeni, powiesiła lustra wokół umywalki i błyszczące płytki.

Kolejny sukces to zbudowanie kominka, choć w planach go nie było. – Udało mi się namówić dewelopera na zrobienie odpowiedniej instalacji. Teraz salon jest przytulny, tak jak moje klientki sobie wymarzyły – chwali się Kasia.


telst i stylizacja: Eva Milczarek 
zdjęcia: Radosław Wojnar 

Projektantka: Katarzyna Sybilska
Nigdy nie realizuje swojego wyobrażenia o domu. Chce, aby to właściciel był w nim szczęśliwy, nawet jeśli efekt będzie mniej spektakularny. Często pracuje z tymi samymi osobami po kilka razy. Choć ma na koncie prawie 300 realizacji, to uważa, że wszystko jeszcze przed nią. Czeka na zlecenie typu hotel butikowy albo... dom pogrzebowy.
www.livinghome.pl, www.homify.pl
tel. 536 199 198