Wpadł do Polski na chwilę, a siedzi już siedemnaście lat i ani myśli stąd wyjeżdżać. Co mu się tak bardzo u nas spodobało? Polacy. Bo zawsze dążą do jakiegoś celu. I dom, do którego wprowadził się bez większego remontu.

Chełm. Dwudziestodwuletni Amerykanin Sean Bobbitt z Kalifornii, wysłany przez Korpus Pokoju, uczy angielskiego w II Liceum Ogólnokształcącym. Już wkrótce okaże się, że dwójka to ważna i szczęśliwa dla niego liczba. Dwa lata pracuje w szkole. – Kontrakt się skończył, a ja nie wyobrażałem sobie już powrotu do USA – wspomina. – Polubiłem Polaków za to, że mają w sobie jakąś iskrę, że zawsze do czegoś dążą. Śmieszy mnie tylko to, że pasjami lubicie się kłócić, choć do niczego dobrego to nie prowadzi. No, może nie jest nudno – śmieje się.

Rozpoczyna studia na Uniwersytecie Warszawskim, ale rozczarowany, rzuca naukę. – Macie bardzo zniechęcający, nudny sposób studiowania – podsumowuje. Przez dwa lata pracuje jako dziennikarz. Wtedy na swojej drodze spotyka dwóch Amerykanów, którzy zakładają właśnie sieć kin. Przyłącza się do nich. Dziś jest wiceprezesem Multikina.

Znów muszą minąć dwa lata, zanim Sean znajdzie w Warszawie wymarzone miejsce do mieszkania. Ogląda kilkadziesiąt apartamentów, ale dopiero stumetrowy dom, w którym przed wiekiem były stajnia i wozownia, od razu przypada mu do gustu. Bo jest przestronny, elegancki, wysoki, z sufitami ozdobionymi sztukateriami i wielkimi oknami, przez które zachłannie wdziera się słońce.

– Jedyną rzeczą, którą musiałem zmienić, były schody na piętro. Pokręcona konstrukcja nie zachęcała do odwiedzania góry – wspomina. Do czasu, gdy zafundował sobie nowe schody, Sean był na piętrze może trzy, cztery razy. Dopiero potem stało się ono jego prywatnym sanktuarium, przeniósł tam sypialnię i wybudował drugą łazienkę.

Pozostała część domu w zasadzie mu się podobała, choć niektóre pomysły wydawały się śmieszne. Doszedł jednak do wniosku, że to właśnie one nadają domowi charakter. Weźmy choćby ściany – z daleka wyglądają jak wyłożone kamieniem, dopiero kiedy dokładnie się przyjrzymy, widać, że to takie malowanie. – Patrzę na nie z przymrużeniem oka – mówi gospodarz. – Ale jak pomyślę, ile czasu ktoś na to poświęcił, to czuję ból na samą myśl o ich przemalowaniu – tłumaczy rozbawiony.

Zresztą po co, skoro są pierwszorzędnym tłem dla jego ulubionych obrazów Michała Zaborowskiego, którego twórczość Sean śledzi niestrudzenie już od kilku lat, i Edwarda Dwurnika, z którym się przyjaźni. Na ścianie jedynym konkurentem dla płócien jest pięćdziesięciocalowy telewizor, do tego pokaźna kolekcja filmowych płyt oraz nieprzyzwoicie miękka, skórzana sofa. Takiego zestawu nie mogło zabraknąć u prezesa sieci kin i kinomaniaka z krwi i kości.

Jedyną rzeczą, za którą Sean tęskni, to kalifornijskie słońce. Dlatego co roku niecierpliwie wygląda pierwszych ciepłych wieczorów, aby z salonu natychmiast przenieść się do ogrodu. Szczególnie lubi leniuchować w towarzystwie przyjaciół oraz wiernego towarzysza Bena – west highlander terriera. Ben jest rodowitym Anglikiem, który podobnie jak jego pan przyjechał do Polski zupełnie przypadkowo i tak jak on nie zamierza się stąd ruszać.


Tekst i stylizacja: Aśka Ciesielska
Fotografie: Daniel Barczyński

reklama