Millena wyjechała na Zachód dwadzieścia lat temu jako studentka prawa i została wziętym... architektem.

Zachodni Londyn – spokojna dzielnica, bardziej „do mieszkania” niż tętniące życiem City. W pobliżu zdumiewająco wiele parków i zieleńców. Idziemy typową ulicą z wiktoriańskimi domami – każdy z niewielkim gankiem i długim, wąskim ogrodem z tyłu. Drzwi otwiera Millena Davies, żywiołowa brunetka. Nic dziwnego, że nie czuła się spełniona, ślęcząc godzinami nad kodeksami. Kiedy zamieszkała w Londynie, zmieniła fach i została architektem.

Już jako ośmiolatka podpowiadała rodzicom, co w domu zmienić, a jej pokój zawsze był najładniejszy w okolicy. Później każde mieszkanie przerabiała, przemalowywała, dopasowywała do swojej wizji. „Poprawki” Milleny robiły wrażenie na znajomych i podnosiły wartość mieszkań. Przyjaciele chętnie prosili ją o pomoc przy urządzaniu.

Jednak dopiero dom, w którym mieszka z córkami: 15-letnią Olą i 11-letnią Kają, okazał się prawdziwym wyzwaniem. Kupiła kompletną ruinę – niektóre ściany zburzone, wszędzie pełno gruzu – kiedy otworzyła drzwi wejściowe, widać było ogród. Teraz dom z zewnątrz niczym nie różni się od sąsiednich, za to w środku trwa nieustająca rewolucja.

Opiera się jej tylko kuchnia, od dziesięciu lat w tym samym stylu. Pewnie dlatego gospodyni nie ma do niej serca. Uwielbia ruch i zmiany, a jej dom to miejsce wnętrzarskich eksperymentów, którym bacznie przyglądają się córki. – To one są najważniejszymi, a nieraz i najbardziej surowymi krytykami moich poczynań – wyjaśnia.

Millena łączy najróżniejsze, czasem wręcz nieprawdopodobne style, kolory i formy. Meblom po przejściach daje nowe życie, żartuje, że często znacznie ładniejsze. Złoci je, maluje, obija tkaninami. Kategorycznie wystrzega się gotowych zestawów. Nawet jeśli kupuje komplet mebli, od razu go dzieli. I tak nowoczesny włoski stół stoi w towarzystwie krzeseł w „ludwikowym” stylu. A te od kompletu czekają na swój czas. Może kiedyś przydadzą się gdzie indziej...

W domu Milleny z miejsca na miejsce wędrują meble i bibeloty. Nic nie jest tu raz na zawsze. Tak jak w życiu. Przypominają o tym czarno-białe fotografie Roberta Wolańskiego, przyjaciela rodziny, które przedstawiają domowników w różnych ważnych chwilach. Co jakiś czas zdjęcia się zmieniają, tak jak zmieniają się oni sami.


Tekst i stylizacja: Aśka Ciesielska
Fotografie: Daniel Barczyński

reklama