Joanna woli wzorzyste tapety od betonowych ścian. Domy z duszą od tych supermodnych. A jednak często słyszy głosy: „Wow, odważnie tu!”.

Wnętrza urządzone z lekką nonszalancją

Joanna: Nigdy nie chcieliśmy „modnego betonowego domu”. W nowoczesnych wnętrzach po prostu źle się czujemy. Mąż, chodząc sobie uliczkami Grunwaldu (starej willowej dzielnicy Poznania) wypatrzył kiedyś w zapuszczonym ogrodzie nasze przyszłe gniazdko. Udało nam się dotrzeć do właścicieli, którzy zresztą nigdy tu nie mieszkali – dom dostali w spadku po wujostwie.

Kiedy Magda Zabierzowska, architektka, z którą się od lat przyjaźnimy, zapytała, czego oczekujemy, wśród różnych określeń padło słowo: „nonszalancja”. Chodziło mi o to, żeby pewne schematy przełamać, żeby było trochę niekonwencjonalnie. Dla męża najważniejsza była funkcjonalność. Musieliśmy to wszystko jakoś pogodzić. I zrobić inaczej niż w poprzednim domu. Na przykład przez wiele lat miałam białą kuchnię i chciałam absolutnej zmiany! Nową, wypełnioną ciemnymi meblami, z czarnymi blatami (czerń to mój ulubiony kolor) powitałam z entuzjazmem. Fronty z ciemnego drewna miały pasować do ogrodu, który na dużej powierzchni wysypany jest korą.

Wzorzyste tapety i tężnia w ogrodzie

W pokojach postawiliśmy na tapety. Wiele osób mówi, patrząc na nasze wzorzyste ściany: „Wow, odważnie!”. Marzyły nam się nasycone kolory, ze wskazaniem na zieleń. Jako zwolennicy naturalnych metod leczenia, postanowiliśmy zrobić też coś prozdrowotnego. – Skoro mamy miejsce w ogrodzie – mówił mąż – to niech stanie tam tężnia. Nie tylko dla zdrowia, ale i urody, bo cała konstrukcja z drewna i tarninowych witek wygląda pięknie. A do tego dostarcza wrażeń słuchowych - cudownie szumi, co dodatkowo działa relaksująco. Zresztą spędzamy w przyczepie kempingowej nad Bałtykiem dwa „jodowe” miesiące w roku.

Postanowiliśmy zrobić taką namiastkę nadmorskiego klimatu w centrum Poznania. Wszystkim zajął się pan Marek, nasz ogrodnik. Kiedy rzuciliśmy pomysł, zaczął czytać, jak to się robi, po czym sam, pod nadzorem męża, zbudował tężnię ze starych, co najmniej 200-letnich desek stropowych odzyskanych z jednej z nobliwych willi na Cytadeli.

Magda: To projekt bliski memu sercu, bo na Grunwaldzie, ulicę dalej, spędziłam dzieciństwo. Dom zbudowano w 1953 roku. Ma modernistyczną bryłę i pozostaje pod opieką konserwatora zabytków, w związku z czym nie można zmieniać jego fasady – przy remoncie trzeba było zachować wielkość okien czy kopertowy kształt dachu. Od strony ogrodu zrobiliśmy małą modyfikację – przeszkliliśmy kawałek dolnego piętra z wyjściem na taras. Wewnątrz otworzyliśmy przestrzeń. W tamtych czasach te pokoje były przechodnie, nieduże, teraz to mało praktyczne. Postanowiliśmy podzielić dom na trzy części: wypoczynkowo-gościnną na parterze, na piętrze z sypialną, a z garderobą, pokojem gościnnym i łazienką oraz dziecięcą na zaadaptowanym strychu.

Orientalne dekoracje we wnętrzu

Często podróżuję do Azji, mam głowę przepełnioną tamtejszą kolorystyką, roślinnością, co widać w tych wnętrzach. Chodziło mi o to, żeby dom był ciepły, żeby przyjemnie się w nim odpoczywało, a zarazem żeby miał w sobie pewien porządek oraz dobrą komunikację. Więszość mebli zaprojektowałam do niego sama, nawet te tapicerowane, jak sofy w salonie. Cały remont trwał ponad rok i z różnych moich podróży zwoziłam ciekawe rzeczy. Na przykład zielone wazony stojące na komodzie przywiozłam z wietnamskiej prowincji, słynącej z produkcji szkła. Trzymałam je w samolocie na kolanach, żeby nic im się nie stało. Maska na ścianie – zamówiona u dwóch warszawskich architektek z pracowni Minimondo – jest jak klucz kolorystyczny tego domu. Użyte w niej barwy przewijają się we wnętrzach. Ja jestem kolorystką i dbam o to, żeby paleta była spójna i podkreślała charakter domu.

Zaproponowałam, by kuchnia była mniej kuchenna. Asia spędza w niej dużo czasu i świetnie gotuje, więc chciałam, żeby czuła się bardziej jak w salonie. Szafki przypominają trochę meblościankę. Dopasowałam do nich kolorystycznie stół w jadalni, nad którym zawisły przepiękne lampy wybrane przez Anię Orłowską z Projekt Komplet – oryginały z lat 60. Na ścianach pojawiły się tapety marki Cole&Son. Uważam, że dodają wnętrzu przytulności, są przepięknym tłem, a czasami też zamykają tę dużą otwartą przestrzeń. Można się poczuć bezpiecznie, jak w pudełeczku.

Właściciele chcieli mieszkać we wnętrzu ciekawym, a jednocześnie ponadczasowym. Nie stawiałam na designerskie przedmioty i mody. Często jeździłam do Berlina na łowy i przejeżdżałam przez Poznań, pokazując Asi, jakie mam dla niej łupy. Dom się remontował, więc zabierałam je do siebie na przetrzymanie, żeby trochę się nimi nacieszyć. Bardzo przywiązuję się do przedmiotów, które wybieram. Kiedy oddaję ludziom domy i te rzeczy do nich wracają, mówię: „O rany, ja tu się czuję jak u siebie!”. Z radością widzę je w nowej odsłonie.

Teskt: Beata Majchrowska
Zdjęcia: Celestyna Król
Stylizacja: Celestyna Król i Magda Zabierzowska