Cała jest z kamienia. Stoi na wzgórzu otoczonym winnicami i stuletnimi sosnami. Trudno się dziwić, że zatrzymała na dłużej parę zapędzonych obieżyświatów.
Śniadanie u Tiffany'ego
Dopadała ich nagle, gniotła, męczyła i kazała działać – przemożna chęć rzucenia wszystkiego i wyruszenia na drugi koniec świata. – Czasem pojawiała się, gdy akurat urządzałam komuś dom – wspomina Annie, dekoratorka wnętrz. – Praca wre, stolarze ponaglają, klienci się niecierpliwią, a ja najchętniej ruszyłabym w drogę. Rok w Afryce, kolejny w Azji, potem Alaska, bo tam ich jeszcze nie było. Na drzwiach mogliby wywiesić tabliczkę: w podróży. Jak Holly Golightly ze "Śniadania u Tiffany’ego".
Annie i Colin właściwie przyzwyczaili się już do tego, że nie mają swojego miejsca. Przyszedł jednak czas, że za nim zatęsknili. I szybko, jak to oni, postanowili: kupujemy dom. Wybrali Langwedocję w południowej Francji. Nie przez przypadek – to tam właśnie wybrali się w kolejną podróż. „Małym żółtym pociągiem” (Le petit train jaune) – to atrakcja turystyczna i prawdziwy symbol regionu – przemierzali płaskowyż Cerdagne. Dziewiętnaście tuneli, wiadukty i zapierające dech widoki. Coś złapało ich za serce.
Dom z kamienia
Dom twierdza, masywny, z kamienia, wyglądał jak zawieszony między niebem a ziemią. Stał na wzgórzu otoczony winnicami i stuletnimi sosnami. Kiedyś prowadzono tu hodowlę jedwabników. Na Annie największe wrażenie zrobiła zawrotna wysokość budynku. Od razu wiedziała, jak ją wykorzysta – będzie antresola. Wstawiła też większe okna i teraz winnica zdaje się dosłownie wchodzić do domu. Wnętrze urządziła w ciepłych szarościach i brązach.
Przez moment myślała, by nawiązać do historii domu i z tkanin wybrać głównie... jedwabie. Ale wreszcie zdecydowała się na bardziej surowe materiały, jak lny, płótna. Wyszło prosto, lecz nie ma tu nic z zimnego minimalizmu. – Uwielbiam mieszać style, kocham stare meble. I w ogóle mi nie przeszkadza, że są zniszczone – to nawet lepiej, bo mogę je odnowić tak, jak chcę. Ostatnie zadanie przypadło Colinowi – jest złotą rączką i nie ma chyba takiego domowego wyzwania, którego by się przestraszył. Więc pod dyktando żony piłował, zbijał, kleił, wiercił i malował.
Drewno i szkło - dobrana para
Na przykład drewniane taborety-klocki, stołki z białym siedziskiem i stolik kawowy to jego dzieło. Ale Annie też miała mały udział w robieniu mebli: ze szklanych okrągłych wazonów wyszperanych w piwnicy zaprojektowała żyrandole w salonie i łazience. Nie lubi gotowców, więc sama wymyśliła nawet umywalkę.
Minęły już dwa lata od przeprowadzki. – A my nic, siedzimy na miejscu – dziwi się Annie. Ciekawe, jak długo jeszcze?
Tekst: Cote Maison/East News
Tłumaczenie: Joanna Derda
Zdjęcia: Nicolas Matheus/ Cote Maison/East News