Nie wierzą w udane połączenia klasyki z nowoczesnością, więc gdy kupili przedwojenny dom, od razu wiedzieli, jak go urządzą.

Kiedy w latach 20. zeszłego stulecia hrabina Ledóchowska budowała ten dom, warszawski Żoliborz miał już renomę. Ale kilkadziesiąt lat później stał się miejscem kultowym. Mieszkać tu to trochę tak, jakby już za życia wstąpić za bramy arkadii.

Owo przejście trzeba jednak czymś okupić. Nowi właściciele domu hrabiny musieli na przykład uporać się z całą jego budowlaną przeszłością: zaniedbaniami, niedoróbkami i powojennymi przeróbkami na czynszówki. Odkręcanie tego wszystkiego – by było w prawdziwym klasycystycznym duchu – pochłonęło i czas, i mnóstwo energii, ale efekt jest wart tych poświęceń.

Właściciele od początku wiedzieli, jak chcą mieszkać. Dom musiał być z wysokimi sufitami, przedwojenny, a wnętrza miejskie, w angielskim i francuskim stylu. Elegancja i powściągliwość stały się hasłami przewodnimi pracy nad wnętrzami. Zajęła się tym przyjaciółka właścicielki, architektka Joanna Majewska. – Świetnie wyczuła klimat angielski – mówi pani domu.

{google_adsense}

Pojawiły się więc naturalne, szlachetne materiały, sztukaterie, francuskie parkiety, „boazerie” ze szlifowanego marmuru, przedwojenne wzory posadzek. Wszystko proste, bez zbędnych ozdobników. Architektka inspirowała się zdjęciami wnętrz z epoki oraz współczesnymi londyńskimi domami.

Niektóre sprzęty z misternie odwzorowanymi detalami wyglądają jak oryginalne z lat 20. i 30. XX wieku. Inne po prostu do tego stylu nawiązują, tak jak kominek z jednego bloku marmuru, ozdobiony rzeźbionymi motywami liści, czy szyte na wzór angielski zasłony (Home Sweet Home) albo kanapy obite matowym aksmitem (Bed&Breakfast HOME).

Wiszące w salonie żyrandole to artdecowskie autentyki. Właściciele znaleźli je w paryskim antykwariacie, ale ich transport okazał się wielkim wyzwaniem – każdą ze szklanych rurek trzeba było osobno zapakować, żeby przetrwała drogę, a potem wszystkie złożyć w imponującą lampę.

Na piętrze, w wyłożonych marmurem łazienkach, w sypialni z dużym tarasem, z którego rozciąga się widok na morze zieleni, klimat art déco jest wyczuwalny jeszcze wyraźniej. Subtelna, orientalna i bardzo kobieca aura to zasługa drobiazgu – chińskich obrazków malowanych na bibule. Gospodarze przywieźli je z Luo Jang, Miasta Peonii. Wtedy wydawały im się trochę bazarowe, ale w nowym kontekście, oprawione w ramy, nabrały szlachetnego wyglądu.

Willa jest imponująca, czterokondygnacyjna, z efektowną klatką schodową. Ale pani domu twierdzi, że dom nigdy nie może być za duży. – Zawsze brakuje jednego pokoju! Tyle miejsca, a na szafy jakoś nie wystarcza – śmieje się. Ale zaraz dodaje, że nie zamierza się stąd ruszać, bo zalet tego miejsca jest zdecydowanie więcej niż jego minusów.


Tekst: Michalina Kaczmarkiewicz
Fotografie: Aneta Tryczyńska
Stylizacja: Joanna Galant
Za pomoc w sesji dziękujemy sklepom: Bed&Breakfest HOME, Decolor, NAP