Czym kończy się równanie: stuletnia czynszówka plus plany z epoki? Imponującą artdecowską willą z oranżerią.

Gdy mąż przywiózł Małgosię do jednej z piękniejszych dzielnic Wrocławia, by pokazać jej tę starą willę, nie była wcale zachwycona. A nawet gorzej – w ogóle jej się nie podobało! Bo za wysoka. Bo nie można wyjść z jadalni do ogrodu. Mąż musiał się więc mocno natrudzić, żeby ją przekonać. Próbował na różne sposoby, wreszcie znalazł dwa skuteczne: architekta, który pokazał, że można połączyć jadalnię z ogrodem, oraz archiwalne plany, które pozwoliły zobaczyć, jak dom wyglądał w czasach świetności.

Te plany i rysunki tak bardzo ich zachwyciły, że postanowili odtworzyć oryginalny wygląd posesji. Willa, podniszczona i zamieniona po wojnie na czynszówkę, zaczęła rozkwitać, zyskała elegancką elewację i ogród retro. Oczywiście dawni mieszkańcy także dbali o historyczny szczegół na miarę swych możliwości: okna na klatce schodowej wykleili tapetą imitującą witraże, które dawno temu faktycznie tam były. Małgosia zamówiła prawdziwe artdecowskie, bo też cały dom jest w tej estetyce, czym wyróżnia się w sąsiedztwie secesyjnych i modernistycznych budynków.

Małgosia lubi art déco, ale jeszcze bardziej eklektyzm. – Art déco jest zbyt geometryczne, za mało przytulne – uważa. – Za to dużo w nim wschodnich inspiracji. To właśnie dlatego ten styl tak bardzo jej się spodobał. Zaczęła zbierać tace, figurki, komody, no i obrazy Sylwii Szafert, namalowane specjalnie do jej domu.

Bardzo ujęły ją japońskie obrazy artystki, nie mogła się tylko pogodzić z ich złotym przepychem. – Bo jeśli by ludzi podzielić na dwa gatunki, złoto- i srebrolubnych, to ja jestem z tego drugiego – mówi zdecydowanie. Zaprosiła więc malarkę do nowego domu na kawę i przekonała ją do srebra. Powstał jeden, drugi obraz, ale potem, gdy mijały miesiące, a kolejne się nie malowały, już nie naciskała. Nauczyła się tego od innego prawdziwego artysty rzemieślnika, najlepszego wrocławskiego ramiarza, wykładowcy na wrocławskiej ASP, u którego zamówiła ramy do luster i telewizora (żeby nie wyglądał tak ostentacyjnie w salonie). – Pani Małgosiu, proszę zapamiętać, jeśli pani coś zamawia u artysty, to w pani interesie jest nigdy nie wywierać na niego nacisku! – powiedział wtedy. Posłuchała, bo ceni zdanie ludzi, od których bije dobra energia. Poznaje to po tym, że miałaby ochotę zaprosić ich do domu na kawę.

A wyjście z jadalni do ogrodu? Za jednym zamachem udało się spełnić życzenie Małgosi i stworzyć najatrakcyjniejszą część domu – oranżerię. Stara poniemiecka willa ma piwnice na poziomie ziemi, część dzienna z salonem, kuchnią i jadalnią znajduje się na wysokości pierwszego piętra. Architekt tę wysoką część dzienną przedłużył antresolą, z której żeliwne kręcone schody prowadzą do oranżerii, a stamtąd dalej, na zewnątrz. Ogród zimowy szybko okazał się największym wabikiem. Jest tu tak nastrojowo, że wszyscy znajomi chcą siedzieć właśnie w oranżerii. Nawet zimą, opatuleni kocami, obłożeni wygodnymi poduchami, z filiżanką pysznego, pachnącego cappuccino lub pucharkiem aromatycznego grzańca.

Tekst: Michalina Kaczmarkiewicz
Stylizacja: Marta Kwiecień-Dąbska
Zdjęcia: Łukasz Pęcak
Za pomoc w sesji dziękujemy sklepom: Home Sweet Home, Deco oraz galerii SD.

reklama