Z tego domu na skarpie Dominika i Waldek podziwiają okolicę, tak samo jak trębacz z Wieży Mariackiej.

Dominika i Waldek odkryli Lasek Wolski dwa razy. Najpierw trochę prozaicznie, bo to ulubione miejsce spacerów wszystkich krakowiaków, potem tylko dla siebie. Na co dzień bardzo zajęci prawnicy potrzebowali domu, który z jednej strony byłby trochę z dala od miejskiego zgiełku i ludzi, ale z drugiej na tyle blisko, by przyjaciele mogli wpadać na kolacje.

Okolica Lasku Wolskiego okazała się idealna. Wypatrzyli tam dom na skarpie, a właściwie w skarpie, i żartują, że na sąsiadów patrzą z góry. Widok mają zachwycający, jak z Wieży Mariackiej, bo zbocze też ma ponad pięćdziesiąt metrów wysokości. Ale na szczęście nie muszą jak trębacz wspinać się po dwustu trzydziestu dziewięciu schodkach, po prostu wjeżdżają samochodem.

Na Zakamyczu ładnie jest zwłaszcza jesienią, gdy okolica mieni się ciepłymi czerwieniami, żółcieniami i brązami, no i wiosną, gdy wszystko się budzi do życia. Sąsiedztwo lasu ważne jest dla Dominiki i Waldka także z innego powodu – prowokuje do biegania, z czego z kolei zadowolony jest Maksymilian, czteroletni wyżeł weimarski, ulubieniec gospodarzy.

Zanim się wprowadzili, zafundowali domowi „kurację odmładzającą” – podnieśli dach, zburzyli większość ścian na dole i dobudowali szklane patio. Teraz wszędzie jest jasno i słonecznie, prawie jak we Włoszech, które tak polubili, że wpadają tam nawet kilka razy w roku – zimą na narty, latem na śródziemnomorskie plaże. To stamtąd zresztą przywieźli trochę pomysłów do domu – włoskie tynki, kamień, część mebli.

Właśnie za to lubią podróże, że zawsze można coś podejrzeć, czegoś się nauczyć. Tylko zamiłowanie do klasyki Dominika miała od zawsze. Lubi ją łączyć ze współczesnymi przedmiotami i wychodzi jej to perfekcyjnie. Za to wyczucie smaku Waldek podziwia żonę. On bierze na siebie techniczną stronę tego, co wspólnie wymyślą.

Już na początku duże wrażenie robi przeszklone patio, takie nieco włoskie, a jakże, z którego przechodzi się wprost do holu z wielkim, prostym lustrem nonszalancko opartym o ścianę. Dalej do jadalni z efemerycznymi żyrandolami z czeskiego kryształu i – oczywiście – włoskimi meblami. Jadalnia to ulubione miejsce Maksymiliana, bo stąd najlepiej widać panią i pana krzątających się po domu i od razu wiadomo, kiedy szykują się na spacer!

Znów kilka kroków i mamy kuchnię z dużym narożnym oknem kuszącym widokiem. Oj można na chwilę się zapomnieć! No i w końcu kilka stopni w dół i jesteśmy w salonie wysokim aż na dwie kondygnacje. Chyba nie da się przejść obojętnie obok wygodnych kanap i foteli. Choć wyglądają, jakby przyjechały prosto z Mediolanu, zaprojektowała je polska designerka – Małgorzata Kalita. Aż się proszą, by się w nich rozsiąść, a gdy jeszcze pali się w kominku... Do tego przeszklone ściany, jak ruchome obrazy. Tutejsze widoki aż się proszą, by ich nie zasłaniać.

Dominika i Waldek, zanim rzucą okiem na malowniczą okolicę, widzą swój własny ogród. Z domem łączy go ogromny drewniany taras, niczym trap statku. Dalej są wyspy szeleszczących traw, kolonia rododendronów i sekwoje, które przywieźli z amerykańskiego Parku Narodowego Yosemite słynącego z tych najstarszych drzew świata.

Przyroda maluje im takie obrazy, że na ścianach nie potrzebują ich zbyt wiele. Wyjątek zrobili dla ręcznie tkanego zabytkowego japońskiego arrasu, bo to prezent ślubny od rodziców, dla obrazów Alfonsa Karpińskiego i Artura Przebindowskiego, bo idealnie pasują do gościnnego pokoju, no i dla wenezuelskiej Madonny. Przyjechała aż z wyspy St. Margerita, wisi w sypialni i ma bardzo ważne zadanie – czuwa nad pomyślnością właścicieli i domu.


Tekst: Monika Krzakiewicz
Stylizacja: Michał Zomer
Fotografie: Aneta Tryczyńska

reklama