Stoliki, szafy, drzwi do świątyni, kufer posagowy, misternie rzeźbioną huśtawkę... Ada kupi wszystko, co piękne i hinduskie. Gdyby czasami nie robiła remanentu, mogłaby otworzyć sklep.

Wychowałam się w małym mieszkaniu i zawsze marzyłam o wielkim domu – opowiada pani Ada. Jakiś czas temu wyprowadziła się wraz z rodziną z Saskiej Kępy za miasto, domek jednak wynajmowali. W końcu postanowili kupić coś na własność i znaleźli ładnie zapowiadającą się willę: w stanie surowym, ale z gotową już elektryką i dachem.

Była jesień, z remontem i przeprowadzką uwinęli się do Bożego Narodzenia. – Kiedyś policzyłam, że nadzorując ekipę, przyjeżdżałam tu co najmniej ze dwieście razy – śmieje się pani Ada. – Mąż był może z osiem.

Dom został wyremontowany zgodnie z jej pomysłami i projektami. Do pierwotnego, piętrowego budynku dobudowano dodatkowe pomieszczenie, zwane przez wszystkich stodołą. To wydzielona ponadstumetrowa przestrzeń ze ścianami w kolorze czerwonego wina, w sam raz na rodzinne spotkania oraz „imprezy z dziećmi i zwierzętami”, jak to ujmuje gospodyni. Wie, co mówi, bo ma dwoje dzieci i parę bokserów. Kanapy i fotele, które tu stoją, zostały zrobione wedle jej rysunków: specjalnie są tak duże, by pasowały do wysokich, siedmiometrowych stropów, no i, oczywiście, by można było wygodnie się w nich rozsiąść podczas towarzyskich spotkań. Podobnie rzecz się ma z wielkim kominkiem z piaskowca. – Znalazłam wykonawcę, przesłałam mu projekty i wszystko uzgadnialiśmy przez telefon – mówi pani Ada. – Potem tylko przyjechały gotowe kamienne bloki, które trzeba było złożyć.

Właścicielka zrobiła także rysunki techniczne schodów, zaprojektowała prawie pięćdziesięciometrową kuchnię (oryginalną, bo jest jednocześnie pokojem z kanapami i fotelami, żeby goście mogli jej towarzyszyć podczas gotowania) i ramy do luster, które wiszą w domu, bo akurat nie można było żadnych fajnych znaleźć w sklepach. Każdy drobiazg miał być taki, jak sobie wymarzyła, a wiedziała, czego chce, bo z zamiłowania zajmuje się czasem dekoracją wnętrz. – Jeśli tylko mam siłę, robię wszystko sama – dodaje. Tu sił nie zabrakło.

Wystrój wnętrza również nie stanowił problemu, bo gospodyni od lat fascynuje się kulturą hinduską. Wszystko zaczęło się wtedy, gdy mieszkała w Londynie i w tamtejszych sklepach zobaczyła etniczne sprzęty. W Polsce można było o nich wtedy tylko pomarzyć. Pierwszym nabytkiem była szafa, która dziś stoi w salonie – kupiona od Hindusa, właściciela sklepu z dywanami. Stała na zapleczu, ale i tak nie umknęła uwadze pani Ady i po zwyczajowych targach zmieniła właściciela. Hindus robił zresztą interesy w Polsce i potem od czasu do czasu dzwonił, proponując nowe meble czy bibeloty.

Przez lata sporo się tego uzbierało: drzwi do stodoły czy może świątyni, wielki kufer posagowy, misternie rzeźbiona huśtawka czy wreszcie stojąca naprzeciwko wejścia ogromna rzeźba, zwana przez wszystkich babą. Większość sprzętów została przeniesiona ze starego domu, który z powodu kolekcjonerskiej pasji był nieco zagracony. – Bo ja taki chomik jestem – żartuje gospodyni. – To się przyda, tamto się przyda. Ale na szczęście wszystkie rzeczy, które mi się znudzą, oddaję albo sprzedaję. Dzięki temu panuję nad tym wszystkim. – Zwykle ludzie, kiedy już zbudują dom za miastem, czują się spełnieni – uważa pani Ada. Jej samej to jednak nie wystarcza.

Mimo że darzy to miejsce wielkim sentymentem, myśli czasem o przeprowadzce z powrotem do miasta. Już wypatrzyła nawet okolicę, w której chciałaby mieszkać. Lubi zmiany, a poza tym słusznie zauważa: dom jest tam, gdzie ona.

Tekst: Stanisław Gieżyński
Stylizacja: Anna Tyślerowicz
Fotografie: Rafał Lipski