Na początku były drzewa, potem dacza letnika z Warszawy. Dziś stoi tu dworek. Ale inny niż wszystkie, niepasujący do ziemiańskiej sztampy – nowoczesny. Choć kilkadziesiąt metrów od niego, za wysokimi świerkami, przebiega ruchliwa ulica, dałbym się pokroić, że słyszę ptaki. – Szkoda, że nie przyjechał pan ze dwa tygodnie wcześniej – mówi od drzwi gospodyni. – Ogród tonął wtedy w kolorach.

Pogoda była raczej barowa, lecz w ogrodzie pozostała jeszcze odrobina złota i rudości. – Wymyśliliśmy sobie tak, by żył, zmieniał się i zachwycał przez cały rok – tłumaczy. – Ale gdy nie ma śniegu…

– Dom miał nie przeszkadzać ogrodowi – żartuje gospodarz. – Nie chcieliśmy, żeby był intruzem. Jego kształt wymusiły przyroda, tradycja i wygoda.

Wewnątrz nowoczesność romansuje z art déco, a wrażenie jest takie, jakbyśmy trafili do rezydencji współczesnego Wielkiego Gatsby’ego. I jest w tym źdźbło prawdy. Gospodarze czytali powieść Scotta Fitzgeralda, fascynują ich meble i wnętrza z jego czasów. Jak bohater książki, chcą też zachować anonimowość.

Twierdzą, że nie znają się na urządzaniu wnętrz, a wszystko jest dziełem projektantki, Patrycji Ziomeckiej, ale sporo w tym kokieterii. Doskonale wiedzieli, jak ma wyglądać ich dworek, a ona te marzenia ubrała w meble, tkaniny, kolory, oświetlenie w duchu epoki jazzu.

Zachwyca ich styl art déco, jednak nie znoszą antyków. Dlatego postawili na nowoczesność. Ale o tym, co się znalazło wewnątrz, decydowała nie tylko uroda, lecz także wygoda. Bo przecież – jak żartuje gospodarz – urządzali dla siebie dom spokojnej starości. A było co urządzać – 500 metrów, kilka sypialni wraz z garderobami, dwie wielkie łazienki, biblioteka, sauna i dwie piwniczki: jedna na przetwory pani domu, druga – na wina.

Komody w sypialni dla gości są głębokie i pojemne, a kanapy w salonie obite ciemną skórą, żeby mogły po nich swobodnie brykać ukochane wnuczęta.

Urządzanie domu zajęło im dwa lata. Niby można dziś kupić wszystko, ale... – Proszę spojrzeć na ten stół – mówi gospodyni, kiedy siadamy w kuchni na kawę i pyszną domową szarlotkę. – Niby nic wielkiego: ot okrągły blat z litego drewna, a jednak nigdzie nie udało nam się takiego dostać.

Koniec końców, podobnie jak większość mebli, został zrobiony na zamówienie. Projekty, nierzadko inspirowane dziełami włoskich dizajnerów, opracowała Patrycja Ziomecka. Wykonaniem zajęła się prowadzona przez kuzynkę gospodarzy firma Fornir z Krakowa. Dzięki temu udało się zadbać o detale, a kuchenny stół został na dole wykończony metalem. Teraz można oprzeć o niego nogi bez obawy, że buty podrapią drewno.

Przestronnym wnętrzom i pięknym meblom szyku dodają abstrakcyjne malarstwo Witolda Podgórskiego oraz bibeloty. Kupowane na krańcach świata i zwożone z niemałym trudem: ludowe obrazki, ceramika, róg afrykańskiego bawołu lub kryształowe klowny pani domu. Te ostatnie stoją w salonie w specjalnych podświetlanych witrynach. Są czymś w rodzaju osobistego pamiętnika. – Wystarczy, że wezmę figurkę do ręki – śmieje się gospodyni – a zaraz w myślach wracam do miejca, skąd ją przywiozłam.

Tekst: Hubert Musiał
Stylizacja: Dorota Cybis
Zdjęcia: Hanna Długosz

reklama