Dom przypomina scenariusz filmu. Akcja rozgrywa się na wielu planach, a diabeł tkwi w szczegółach.

Nas najbardziej inspirują filmy Tarantino, naturalne, spontaniczne. Dopiero kiedy zaczynamy śledzić je klatka po klatce, okazuje się, że nic w kadrze nie jest dziełem przypadku, bo scenarzysta i reżyser perfekcyjnie dopracowali drugi, trzeci, a nawet czwarty plan – opowiadają Magdalena Ignaczak i Jacek Kunca. – Tak jak w „Pulp Fiction” wszystko ma znaczenie i nic nie jest przypadkowe. Projektując i budując ludziom domy, są jak scenarzysta, scenograf i reżyser w jednym, bo to od tej trójcy zależy, czy obrazy zapadną w pamięć. Dlatego nigdy nie robią samych wnętrz, budynku czy zieleni, lecz całość, i to równolegle, żeby architektura domu i ogrodu się dopełniały. – Proponujemy nawet ramy do obrazów, tkaniny, szkła, sztućce, poduszki. Oczywiście bez „gwałtu” na kliencie, staramy się być raczej przewodnikami – podkreślają.

Tu mieli sprawę ułatwioną. Wszystko zależało od nich. Na zaoranym kartoflisku był tylko ogromny dąb. Jedyny piękny akcent w okolicy, bo na sąsiednich działkach panował kompletny chaos. Magda i Jacek wymyślili więc, że osią scenariusza i najważniejszym aktorem zostanie właśnie drzewo, że wokół niego będzie się kręcić życie domu. Zaplanowali nawet ekran, jak w prawdziwym kinie: olbrzymie, 30-metrowe przeszklenie, dzięki któremu dąb codziennie uczestniczy w akcji.

Właścicieli do swojego pomysłu przekonali bez problemu. Owszem, przyszli mieszkańcy obawiali się, że sąsiedzi będą widzieć, jak rodzina w piżamach paraduje po korytarzu na antresoli, ale ostatecznie zaufali architektom. Magda i Jacek obiecali, że urządzą wszystko tak, by nikt nie zakłócał ich intymności. Namówili przy okazji domowników na ekstrawagancję – jacuzzi na dachu salonu. – Nie byli pewni, czy to fajny pomysł, wahali się, ale dali się skusić – śmieje się Jacek. – Jeszcze nie skończyliśmy prac, a oni już przemykali po schodach z ręcznikami.

Od ulicy nic nie zapowiada tego, co kryją dom i ogród. Zielony nawet zimą żywopłot ze szlachetnych cisów jest kurtyną, która skutecznie broni prywatności. Możemy podziwiać wiodące do domu kamienne tarasy, kremowożółte magnolie (Magda: – Szukaliśmy tego odcienia kilka miesięcy, a potem drzewa przez pół roku czekały, aż będzie je można posadzić w ogrodzie) i dywany białych azalii, ale to wszystko. Po drugiej stronie domu podobne zadanie co cisy spełnia połyskująca w słońcu ściana z brazylijskiego łupka kwarcytowego. To, co najlepsze, mają okazję obejrzeć tylko przyjaciele. A jest na co popatrzeć.

Życie toczy się na dwóch planach, które przenikają się i uzupełniają. Jeden to dom z widokami, a drugi – przestronny ogród. Pomiędzy nimi malownicze tarasy, jak w śródziemnomorskiej willi. Na wysokości jadalni otoczony jasnoszarym kamieniem niewielki basen, przy którym można szukać wyciszenia po pracy. Tuż za szklaną ścianą – letni zakątek kawiarniany obsadzony bambusami. Obok salonu z kominkiem – zielony living room z fotelami, leżankami i dekoracyjnymi, egzotycznymi strelicjami – ich kwiaty przypominają rajskie ptaki. Wrażenie potęgują kolory, które ze sobą „rozmawiają”: elewacja ma odcień śmietankowy, jak magnolie, murki są kremowe i pomarańczowe, podobnie jak liliowce. Do tajlandzkich donic wsadzono kremowe i żółte kalle. – W Afryce Południowej rosną w rowach, jak u nas kosaćce – opowiada Magda. – Kwitną miesiącami, a potem wciąż wyglądają efektownie, bo ich kielichy zielenią się do późnej jesieni.

Wiele pracy mieli z dobieraniem odcieni wewnątrz. Tkaniny na obicia, zasłony, a nawet dywany przymierzali do miejsc o różnych porach dnia, żeby zobaczyć je w innym świetle. – W olbrzymich oknach są założone potrójne szyby. Mają zielonkawy odcień i ochładzają kolory, więc musieliśmy przymierzać każdy drobiazg.

Gdy rodzina wprowadziła się po prawie dwóch latach budowy, wszyscy uznali, że czują się tak, jakby żyli tu od zawsze. – Udało nam się skroić dom, jak garnitur na miarę – mówią architekci. Co kryje się pod słowem „udało”? – „Krew, pot i łzy”. Wielogodzinne spotkania jak seanse u psychoanalityka – śmieją się. – W pracowni mamy nawet kanapę-kozetkę. Musimy wiedzieć o ludziach wszystko: co lubią, jak żyją, czy mają meble po dziadkach, nawet gdzie trzymają bieliznę. I zawsze pytamy o znaki zodiaku, żeby poznać ich temperament.

Tekst: Anna Ozdowska
Fotografie: archiwum JM Studio Architektoniczne
Stylizacja: Magdalena Ignaczak, Jacek Kunca

reklama