Z zewnątrz wygląda jak klasyczna willa, w środku zaskoczenie.

Pani tego domu całe dzieciństwo spędziła w Konstancinie. Zna tu niemal każdą ulicę i kamień, każdą starą willę. I te sosny, których zapach i szum przypominają młodzieńcze spacery z owczarkiem niemieckim rodziców. Choć z mężem przejechali pół świata i przez lata mieszkali prawie na jego drugim końcu, to nikogo nie zdziwiło, gdy osiedlili się właśnie w dawnej podwarszawskiej miejscowości uzdrowiskowej.

Dom kupili prawie gotowy. Zaprojektowany przez Andrzeja Bulandę jako nawiązanie do stylu konstancińskiego, wydał im się jednak zbyt tradycyjny i przewidywalny. – A nam zależało na czymś wyjątkowym – mówi właścicielka. – Dlatego do urządzania zaprosiliśmy Joannę Lengiewicz i Roberta Charkiewicza, a stylistyczną dosłowność a la Ludwik zamieniliśmy na intrygujące połączenie tradycji z nowoczesnością.

Zniknęły więc niby-pałacowe, ale odrobinę tandetne, parkiety. Ich miejsce zajęły posadzki z trawertynu i szlachetnego drewna. Powstał taras, a w salonie duże okno doświetlające parter. Do tego luksusowe, wykładane trawertynem i szkłem łazienki. Tradycyjny kominek kaflowy został zastąpiony nowoczesnym, z onyksu. Pojawiły się podświetlane kolumny z onyksu i trawertynowy barek w piwnicy. I szklane elementy w holu. Tu do prac włączył się pan domu.

Choć początkowo wydawało się, że sprawy dekoratorskie niespecjalnie go pociągają, miał jednak kilka cennych pomysłów (na przykład wzory na szklanych elementach w holu nawiązujące do kutych balustrad schodów). – Może dały o sobie znać rodzinne geny – uśmiecha się gospodyni. – Jego ojciec był architektem.

Niektórych gości niepokoi szklana kładka nad holem, wolą przejść po drewnianej podłodze. Za to dwa norweskie leśne koty – Jake i Jenny – wprost uwielbiają przechadzki i wylegiwanie się na kładce. Może wyobrażają sobie, że lewitują? Kto wie, co siedzi w kociej głowie… Zamiast skakać po gałęziach drzew i polować, koty z gracją przechadzają się po gzymsach domu. Widać, że przesiąkły miastowymi manierami. – Ale łaszą się do nas jak nie koty – mówi pani odmu. – Czekają na nasz powrót, walczą o względy. To trochę tak, jakbyśmy mieli psy, których nie trzeba wyprowadzać na spacer – śmieje się.

Urządzanie tak dużego domu było nie lada wyzwaniem. Właściciele nie lubią przeładowanych wnętrz. Cenią stonowane kolory i umiar. Materiały i meble mają kosmopolityczny charakter – to włosko-francusko-kanadyjski koktajl. Bardzo smaczny. Największym uznaniem gości cieszy się komplet w jadalni: skórzane krzesła i stół Fendi. Trawertyn przyjechał z Mediolanu, ogromna kanapa w tradycyjnym stylu (stoi w salonie) i fotele (w holu) oraz imponujące żyrandole – z targów meblarskich w Paryżu. No i cały kontener mebli i luster kupiony w zaprzyjaźnionym sklepie w Montrealu. – Wybieraliśmy je razem z przyjaciółmi przez wiele dni, bo sklep ma kilka tysięcy metrów kwadratowych – opowiada gospodyni.

W Kanadzie, gdzie wcześniej mieszkali, dawały im się we znaki ciężkie zimy. Zdarzało się, że musieli kopać w śniegu tunele, aby wydostać się z domu. Były tam tylko dwie pory roku: krótkie, gorące lato i długa, sroga zima. – Wyglądaliśmy wiosny, zielonej trawy, a tu tylko śnieg i mróz. Do Konstancina na szczęście wiosna zagląda chętniej.

Tekst: Michalina Kaczmarkiewicz
Stylizacja: Dorota Karpińska
Fotografie: Aleksander Rutkowski, Tomek Dąbrowa

reklama