Marie-Laure i John zamienili swoje życie w nieustające wakacje.

Kto by nie chciał rzucić hałaśliwego miasta dla spokojnej francuskiej prowincji ? Ale nie wszyscy mają tyle szczęścia co Marie-Laure i John. Po czternastu latach mieszkania w Nowym Jorku (ona architektka wnętrz, on analityk finansowy) z dwiema małymi córkami i życiu w tempie rozpędzonego pociągu postanowili zwolnić. Bardziej od karier zamarzył im się rodzinny chillout.

Pomysłu nie musieli długo szukać – w końcu Marie-Laure wychowała się w małej francuskiej wiosce w pobliżu Nîmes (Nizina Langwedocka). Takiego spokojnego miejsca właśnie potrzebowali. Dość szybko okazało się, że na sprzedaż wystawiona jest w okolicy XIX-wieczna olejarnia połączona ze stodołą i już nawet nie liczyło się to, że zabudowania były w opłakanym stanie. Wystarczyło, że John zobaczył błysk w oku żony, gdy ta oglądała przestronny dom z gigantycznymi łukami.

Od początku podział ról był jasny; gdy Marie–Laure rysowała nowy projekt i głowiła się jak urządzić dom, John pilnował ekipy remontowej, która umacniała stropy, reperowała łuki, sufity, ściany, schody i podłogi.

Teraz posiadłość przypomina tradycyjny marokański riad – przytulone do siebie budynki, olejarnia i stodoła (takie ustawienie chroni przed upałem) z wewnętrznym dziedzińcem, na którym gospodarze urządzili basen (ma 9 metrów, pas trawy, dookoła stoją terakotowe donice z hortensjami i bukszpanem). Widać go z każdego miejsca w domu. Najbardziej imponująca jest stodoła–loft, w najwyższym punkcie ma, bagatela, ponad osiem metrów. Tutaj gospodarze urządzili ogromny pokój dzienny połączony z kuchnią, gdzie rodzina spędza najwięcej czasu. Stąd też widok na dziedziniec z basenem jest najbardziej imponujący, a wszystko dzięki ogromnym łukom, które zostały oszklone i przerobione na wysokie okna.

Żeby ocieplić surowe kamienne wnętrza Marie–Laure użyła kilku sprytnych sztuczek: wybrała spokojne kolory: od kremowych po beże i dołożyła do tego najbardziej miękkie ze wszystkich tkanin – futrzane narzuty i dywany, a do tego ustawiła dużo zaokrąglonych mebli (w końcu krągłości są zmysłowe). Już dla zabawy dodała wiklinową huśtawkę (też ciepło się kojarzy z dzieciństwem).

Bo architektka lubi się bawić. Dla gości wymyśliła na przykład sypialnię jak domek na drzewie. Tyle tylko, że nie „wisi” w ogrodzie, ale nad kuchnią i dziennym pokojem, w nieprzeciętnie wysokiej stodole.

Tekst: Tina Hom/ Living Agency
Tłumaczenie: Katarzyna Sadłowska
Fotografie: Jean Marc Wullschleger/ Living Agency

reklama