Ten dom urządziły pamiątki i... natura. Na działce, którą kupił Mirek, była skarpa, ale zamiast z nią walczyć – równać, zmniejszać, likwidować – „wziął” ją pod dach. Teraz ma w salonie schody i okna, jak ekran w kinie.

Tak się składa, że gospodarz to miłośnik kina. Hmm... miłośnik to nawet za słabo powiedziane. To kinoman z krwi i kości – filmy zbiera tysiącami, kolekcjonuje plakaty i może cały weekend bez przerwy oglądać sensacje, thrillery, komedie, horrory. Zresztą sam często staje po drugiej stronie kamery, bo ma dobre oko.

Zawsze i wszędzie wypatrzy jakieś cuda – na wakacjach, na rodzinnych imprezach albo po prostu na ulicy. Gdy potem z Anią oglądają zdjęcia są rozbawieni, bo Mirek potrafi uchwycić najzabawniejsze momenty. Oko ma pewnie po mamie, która przez wiele lat prowadziła niewielki zakład fotograficzny i niejedno na kliszy udało jej się zatrzymać, uwiecznić. To od niej dostał starą kamerę, która teraz stoi na honorowym miejscu w salonie. Ale tutaj mieszka nie tylko miłośnik kina – to także dom zbieraczy pamiątek.

Niekoniecznie są cenne, ale zazwyczaj wiąże się z nimi jakaś mniej lub bardziej sentymentalna historia. Te pamiątki urządziły dom i to do nich musiały pasować kolejne meble. W jadalni pierwszy był biedermeierowski kredens. Mirek zdobył go kilkanaście lat temu na warszawskim Różycu. Ubiegł w zakupie wytrawnego handlarza starzyzną, który dosłownie minutę za późno pojawił się przy straganie i klął, na czym świat stoi.

W kuchni też wszystko zaczęło się od „zdobyczy” gospodarza. Od stołu. Jeszcze w czasach studenckich, za pół litra wódki wyborowej zrobił go stolarz z prawdziwego zdarzenia. Tak solidnie, że mebel, który wędrował z Mirkiem do kolejnych mieszkań, wytrzymał i wciąganie przez okno, i przeciskanie przez wąskie drzwi, i kilka tygodni na deszczu. Kąt wypoczynkowy zdobi z kolei tkanina zrobiona z mundurów rannych brytyjskich żołnierzy, którzy w latach 80. XIX wieku walczyli w Indiach. Ania kupiła ją przypadkiem na licytacji w Londynie. Przyszła tam po coś innego, ale gdy poznała jej losy, nie mogła się oprzeć.

Dziesięć lat temu, gdy powstał ten dom, wydawał się im za duży. Teraz okazuje się w sam raz, by mogli pogodzić wszystkie swoje pasje. Każdy ma tu pokój i kiedy pracują albo się uczą, nie widzą się godzinami. W starej części (na działce, którą kupili, był mały dom) są sypialnie, w nowej dobudowanej – kuchnia, jadalnia i salon. To one stanęły na skarpie i dlatego znajdują się na różnych poziomach.

Bywa, że gdy rodzina jest w komplecie, wybuchają sprzeczki o wygodną miejscówkę przy „kozie”. To najlepszy kąt do czytania, a w tym domu namiętnie czytają wszyscy. Na szczęście wygodnie rozsiąść się można nie tylko przy piecu. Kilka schodów w dół są równie przytulne kanapy i fotele. A tu najlepiej ogląda się filmy. Teraz wystarczy wcisnąć już tylko guzik na pilocie i z sufitu zjeżdża ekran, a żaluzje same zasłaniają okna. Prawie jak w kinie.


Tekst: Tomasz Łuczak
Fotografie: Joanna Siedlar

reklama