Willa pełna włoskich nastrojów

Czy budowa domu może być równie wciągająca jak zakupy na wyprzedaży lub cotygodniowe spotkania klubu miłośników whisky Single Malt? Z tą włoską w nastroju wrocławską willą tak właśnie było.

Kiedy Renata wspomniała coś o budowie domu i przeprowadzce, mąż udał po prostu, że jej nie słyszy. Próby namówienia go na ten pomysł zawsze kończyły się podobnie, więc postanowiła zająć się wszystkim sama. Ruszyła budowa, a wraz z nią lawina problemów i wtedy pojawiła się Grażyna Cichoń, wrocławska architektka. Polecili ją znajomi, a traf chciał, że jej biuro projektowe mieściło się niedaleko rozgrzebanego placu budowy. – Na początku musiałyśmy się bliżej poznać. Spędziłyśmy mnóstwo czasu, rozmawiając. Renata pokazywała mi fotografie z podróży z przeróżnymi pomysłami do domu.

Opowiadała o Prowansji i Włoszech. – Bardzo szybko zaczęłyśmy nadawać na tych samych falach – wspomina Grażyna. Dom miał być prosty, ciepły i klasyczny, taki, który przetrwa wieki i zawsze będzie można w nim coś zmienić. W marzeniach Renaty miał mieć obowiązkowo dwa zadaszone tarasy, jeden tuż przy kuchni, do picia kawy, drugi musiał pomieścić olbrzymie kanapy. Kiedy panie stworzyły już zgrany team, włączył się mąż. – Rzucił jakiś drobny pomysł, który się bardzo spodobał. To go chyba zachęciło, bo po jakimś czasie miał więcej do powiedzenia niż ja. A potem tak się wciągnął, że przyjeżdżał na każde spotkanie i wybierał już z nami tapety, zasłony, każdy najdrobniejszy detal – śmieje się Renata.

Architektka za to cały czas czuwała nad tym, aby wnętrza pasowały do architektury domu i żeby nie urządzać ich do końca. W jej pracy sprawdziła się już złota zasada, że wykończyć da się dopiero dom oswojony, taki, w którym się mieszka. – Po podjęciu najważniejszych decyzji należy pozostawić niektóre miejsca do aranżacji na potem. Może na przykład podczas podróży mieszkańcy odnajdą przyjemność w poszukiwaniu przedmiotów, które chcieliby mieć u siebie – tłumaczy Grażyna.

Podobnie jak dom, Renatę i jej męża pochłonęło projektowanie ogrodu. Gdy przyjechali tu po raz pierwszy, wszędzie rosła pszenica. Aby oswoić ten pusty horyzont, postanowili zasadzić stare drzewa. – W ciągu dwóch tygodni przywieziono rozmaite rośliny, magnolie, świerki i krajobraz zmienił się nie do poznania. Najbardziej przeżywaliśmy przewiezienie trzydziestoletniego świerku. Zawsze chcieliśmy mieć przed domem takie stare drzewo. W operację tę zaangażowanych było kilka maszyn i samochodów. Rośnie u nas już dwa lata i ma się dobrze – opowiada Renata.

Właśnie mija kilka lat takiego nieśpiesznego urządzania. Okazuje się, że powoli zmienia się nie tylko dom, ale i jego właściciele. – Kiedyś po pracy nie chciało nam się wracać, buszowaliśmy po mieście, spędzaliśmy godziny w restauracjach. Teraz od razu pędzimy do domu – śmieje się Renata. Najchętniej przed kominek albo na włoski taras, bo choć to jeszcze Wrocław, po działce bez skrępowania biegają dzikie bażanty.


Tekst: Sylwia Urbanska
Fotografie i stylizacja: Joanna Siedlar