Mieszkając w Ameryce, przyszły dom wyobrażali sobie jako polski dworek. Jednak w sercu podwarszawskiego Konstancina wybudowali pałacyk przypominający angielską wiejską rezydencję.

Historia Ryszarda jest staromodna, jak staromodne jest słowo ojczyzna. Urodził się w Kanadzie, a wychował w Kalifornii. Nigdy nie było dla niego obojętne, że rodzice są Polakami i zawsze ciągnęło go do, znanej tylko z opowieści, ziemi przodków. Gdy w 1979 roku został słuchaczem Studium Języka Polskiego na Uniwersytecie Jagiellońskim, był już na dobre zakochany w Polsce. A ponieważ dalekie kraje zawsze najlepiej poznaje się oczami pięknych dziewczyn, Ryszard zakochał się w Katarzynie, także studentce Jagiellonki.

Pobrali się w Kalifornii. Tam zastał ich zryw „Solidarności” i stan wojenny. I wtedy właśnie, w środku „wojny jaruzelskiej”, Ryszard, absolwent Stanfordu, najsłynniejszej uczelni amerykańskiej, postanowił ukończyć drugi fakultet na... warszawskim SGPiS. Po studiach młodzi małżonkowie ponownie jednak wrócili do Stanów, ale myśl o zamieszkaniu na stałe w Polsce ciągle im towarzyszyła. Przybrała nawet postać konkretnych marzeń o przyszłym polskim domu.

Podróżując po Stanach, odwiedzali w miarę możliwości tzw. open houses - w pełni urządzone apartamenty i domy przeznaczone na sprzedaż. To, co im się podobało i co chcieliby widzieć u siebie, fotografowali, szkicowali i opisywali. Przydało się to później, gdy zaczęli projektować dom w Konstancinie.

Kiedy do Polski wróciła demokracja i wolny rynek, pan Ryszard zrobił wszystko, żeby przekonać szefostwo firmy Apple Computer do otworzenia swojego przedstawicielstwa w Warszawie. Tak Katarzyna i Ryszard raz jeszcze znaleźli się w Polsce. Wkrótce jednak globalizacja dała znać o sobie i firma pana Ryszarda podjęła decyzję o przeniesieniu go do stolicy Francji. Ktoś inny byłby z tego powodu zachwycony: zamiast Warszawy - Paryż! Bardzo prestiżowa placówka, zawodowy awans. Ale Katarzyna i Ryszard byli zrozpaczeni. Jeszcze raz musieliby opuścić Polskę.

Dzień wyjazdu zbliżał się nieuchronnie. Pod Paryżem czekał już prawie wynajęty nowy dom. Jednak szczęśliwy los sprawił, że niemal w ostatniej chwili zaproponowano panu Ryszardowi objęcie stanowiska szefa wielkiego koncernu amerykańskiego na Polskę. Wtedy postanowili, że cokolwiek miałoby się wydarzyć w przyszłości, nigdy już nie opuszczą kraju. Poważnie zaczęli myśleć o nowej siedzibie, tym bardziej że po narodzinach pierwszej córeczki Karoliny przyszła na świat Aleksandra. Wkrótce kupili po stosunkowo umiarkowanej cenie atrakcyjną parcelę w podwarszawskim Konstancinie.

Jeszcze w Ameryce swój przyszły dom wyobrażali sobie w kształcie polskiego dworku. Nie wiedzieli, że takich, mniej czy bardziej udanych jego replik, jest wiele. Dlatego ostatecznie zdecydowali się na willę, która byłaby syntezą zarówno cech staropolskiego budownictwa, jak i angielskich rezydencji wiejskich, często spotykanych w Stanach Zjednoczonych. Przez rok opowiadali architektom o tym, jak wyobrażają sobie dom. Dzisiaj mogą bez fałszywej skromności uważać się za współautorów projektu.

Wnętrze jest podzielone na część reprezentacyjną i ściśle prywatną. Do obu prowadzą niezależne wejścia z zewnątrz. Pierwszą tworzy salon połączony z pokojem jadalnym i obszernym holem, którego ozdobą są prowadzące na piętro schody z kutą balustradą. Druga to tzw. pokój rodzinny, który połączono z jadalnią i kuchnią w jedną całość z dostępem do gabinetu i biblioteki, a także sypialnie i salonik muzyczny na piętrze. W tych pomieszczeniach toczy się życie rodzinne i tutaj przyjmuje się gości.

Urządzenie wnętrza sprawiało sporo kłopotów, które skończyły się w momencie, kiedy pani Katarzyna odkryła sklep „Plac Vendome”. Efektem niezawodnego smaku i zbliżonych gustów właścicielki, pani Jolanty Barazzoli i jej nowych klientów jest wystrój konstancińskiej willi. Utrzymany w tradycyjnym stylu, wypełniony atmosferą przytulności i ciepła. Gospodarze nie upierali się przy oryginalnych meblach z epoki, dlatego większość z nich to kopie. Nie lękają się także zarzutu eklektyzmu. Ważne, aby wnętrze sprawiało wrażenie określonego ładu i harmonii.

Całość jest utrzymana w tonacji beżu, ulubionego koloru pani Katarzyny, o czym świadczy także uroda starego przyjaciela domu, labradora Tahoe. Wypełniona powietrzem i światłem docierającym ze starannie pielęgnowanego, leśnego ogrodu stanowi świetny przykład domu współcześnie zbudowanego, ale respektującego ponadstuletnią tradycję Konstancina.


Tekst: Andrzej Markowski
Fotografie: Andrzej Pisarski

reklama