W tym ogrodzie zawsze coś kwitnie. Pierwsze są forsycje, potem narcyzy, tulipany, czosnki, Później nadchodzi czas królewskich róż i dostojnych traw – miskantów, laseczniczy, prosa...

Tylko przez chwilę kusił nas Wrocław, ale przegrał z małym miasteczkiem położonym u stóp Stołowogórskiego Parku Narodowego. Urok wielkiego, starego domu z ogrodem, z którego widoki oczarowałyby niejednego artystę, sprawił, że kilka lat temu zdecydowaliśmy się zamieszkać w Radkowie, w domu rodzinnym mojej żony Kasi. Wielu znajomych uważało, że popełniamy błąd, bo przeprowadzamy się tam, gdzie nie ma pracy i zalet wielkiego miasta.

My jednak mieliśmy pomysł na życie: chcieliśmy założyć szkółkę roślin. Drzewa, krzewy, kwiaty to moja pasja – z każdych wakacji przywozimy pełny samochód roślin – i moja praca – skończyłem chyba wszelkie możliwe szkoły ogrodnicze. Sześć lat temu zaczęło się nasze nowe życie, ale żeby nie było nudno, wszystko działo się naraz: urodziła się Michalina, urządzaliśmy ogród, zakładaliśmy szkółkę i remontowaliśmy dom.

Ogród powstał na ściernisku po pszenicy. Projektu na papierze nie było – rodził się na gorąco. Wiedzieliśmy tylko, że ma przypominać angielski. Trochę tak, jakbyśmy ukradli kawałek krajobrazu. Ważne było też dopasowanie go do roztaczających się widoków. Pewnie dlatego posadzenie każdego drzewa okupiłem żmudnymi przymiarkami i wyborami, co zasłonić, a czego nie. A było o czym rozmyślać, bo mamy widok na trzy urokliwe wieże – kościołów i ratusza w Radkowie oraz na panoramę Gór Stołowych.

Ogród rozrasta się co roku i na razie zajmuje około trzech tysięcy metrów. Tak go urządziliśmy, że od wiosny do jesieni mieni się kolorami. Najpierw jest pastelowy, potem robi się fioletowopurpurowy, a na koniec oko cieszą barwy pomarańczy i różne odcienie żółcieni. U nas wiosna trwa aż cztery miesiące. Wszystko z powodu niższej temperatury, która powoduje, że rośliny kwitną zdecydowanie dłużej niż na nizinach.

Bywa, że równocześnie podziwiamy forsycje, lilaki, kaliny, krokusy, czosnki, tulipany, narcyzy, hiacynty. Latem królują róże, a jesień należy do przebarwiających się krzewów i traw ozdobnych. Trawy lubimy najbardziej, bo zawsze są bezobsługowe. Wystarczy tylko raz do roku, wiosną, je przyciąć.

Mamy m.in. bambusy i lasecznicę trzcinowatą, która potrafi wyrosnąć na wysokość czterech metrów. Jest też proso rózgowate — okazałe, zielone lub szarozielone kępy. Tło stanowią klony i stoki gór porośnięte bukami. W październiku mamy tu barwny kalejdoskop wszelkich odcieni żółtego, pomarańczowego, brązów i czerwieni. Wolę drzewa liściaste, bo są bardziej dekoracyjne niż iglaste. Choćby brzozy, które mogą mieć korę pomarańczową, różową czy żółtą, albo klony z pniami w biało-zielone paski.

Kiedyś odwiedził nas Brytyjczyk, który na emeryturę przeniósł się do Polski. Usłyszeliśmy od niego największy komplement: „Macie angielski ogród”.


Tekst i projekt ogrodu: Tomasz Grochowski
Fotografie: Liliana Sokołowska
Kontakt z projektantem: www.szkolka-grochowscy.pl

reklama