Ipe Cavalli

Design

Miał zostać drugim Chopinem. Ale plan nie wypalił i Leopold Cavalli przejął rodzinną firmę z meblami.


Miał kilka talentów. Jako pięciolatek zaczął uczyć się gry na fortepianie. – Niestety, drugim Chopinem nie zostałem – rozkłada ręce Leopold Cavalli. Postanowił więc pisać i śpiewać piosenki. Wziął nawet udział w słynnym konkursie Castrocaro Festival, który otwierał drogę do sławy – to tutaj pierwsze kroki stawiały wielkie gwiazdy festiwalu piosenki w San Remo. Znowu pudło. – Nie wygrałem. I żadna piosenka, którą napisałem, nie dotarła na szczyty list przebojów – wzrusza ramionami.

Niezrażony rzucił się na gokarty, bo zawsze lubił szybką jazdę. Ale do Schumachera też mu było daleko. – Nie zdobyłem złotych medali ani lśniących pucharów. Z tamtych czasów została mi tylko miłość do muzyki klasycznej, zwłaszcza Mozarta, oraz pięknych samochodów: ferrari i lamborghini.

Co postanowił, gdy żaden z jego pomysłów na życie nie wypalił? W zanadrzu miał plan B: przejąć rodzinną firmę z meblami. Tym razem wszystko poszło po jego myśli.

Ipe Cavalli założyło w Bolonii, w 1959 roku, trzech braci: Vittorio, Pompeo i Carlo. Rynek podbijał właśnie miękki i elastyczny poliuretan. Ipe była jedną z pierwszych firm, która zaczęła projektować z niego fotele: najpierw samochodowe, dla Lancii, potem również do domu.

Kiedy Leopold zaproponował pomoc w prowadzeniu rodzinnego interesu, firmą zarządzał jego ojciec Luigi (do dziś projektuje meble). Ale to syn miał zostać prawdziwym potentatem meblowym.

A zaczęło się od przypadkowego spotkania. Któregoś dnia wybrał się do Mediolanu i, spacerując po mieście, dotarł do słynnej Rotundy della Besana. Największe wrażenie jednak wywarł na nim nie późnobarokowy zabytek, lecz mały sklep, z naprzeciwka, z logo Visionnaire. Butik należał do Samuela Mazzy, projektanta ubrań, który kilka miesięcy wcześniej obok sukienek i żakietów wystawił tu swoje pierwsze meble. Od razu zwróciły uwagę Leopolda. Mazza z entuzjazmem opowiadał o tym, że na dobre zamierza pożegnać się z wybiegami i poświęcić dizajnowi. Wyciągał z szuflad kolejne szkice krzeseł, stołów, kanap i zachwalał kolegę, Alessandra La Spadę, z którym chciał stworzyć tandem nie do pobicia.

Kilka miesięcy później Leopold kupił logo Visionnaire i zatrudnił chłopaków. Pierwszy – bezczelny i nieprzewidywalny ekscentryk. Drugi – wyważony, skromny pedant. Samuel – zapalony kolekcjoner butów Vivienne Westwood, amator złotych rybek i właściciel niebieskiej fluorescencyjnej kanapy. Alessandro – miłośnik greckiej mitologii, który lubi bawić się symbolami. Wiadomo było, że taki tandem musi stworzyć coś oryginalnego.

I rzeczywiście. Stoły i szezlongi z kolekcji Visionnaire miały coś i z klasyki, i z awangardy. Obok kryształowych żyrandoli zawisły lampy zdobione plastikowymi jaskółkami; pod prostym hamakiem pojawił się dywan w kształcie motyla; przy eleganckiej kanapie – stolik z blatem pokrytym mchem, a gabinetowy fotel dostał przeskalowane oparcie. Wkrótce powstały kolejne projekty: nowoczesna seria Streamlined i pomysłowa Gran Tour inspirowana podróżami (z łóżkami przypominającymi walizki). Z czasem do zespołu dołączyli tacy dizajnerzy, jak Simone Micheli czy Roberto Lazzeroni. Zwłaszcza ten ostatni świetnie wyczuł, że rodzina Cavallich lubi, gdy luksusowe rzeczy są równocześnie praktyczne. Projektując kanapę Loveseat czy ogromne łóżko Big Sleep, sięgnął po solidne i sprawdzone rozwiązania. Meble mają przy tym bardzo kobiece kształty.

Co kolekcja, to sukces. Leopold zaczął więc inwestować w eleganckie showroomy dla wybranej klienteli. W Mediolanie na Piazza Cavour kupił stare kino i przerobił na salon-galerię. W innej części miasta odnowił słynny niegdyś night club i nazwał go Pineta by Visionnaire. Sklepy otworzył nie tylko w Europie, ale i w Bombaju, New Delhi czy Singapurze. W końcu w rodzinnej Bolonii zafundował firmie nowe biura – w XV-wiecznym… kościele. Sam, jak przystało na potomka starego rodu (korzenie Cavallich sięgają XIV wieku), zamieszkał w Villa Altopiano, zamku z 1700 roku. Właśnie kończy go urządzać – jest tam trochę klasyki, trochę glamour. Za pół roku przekonamy się, jak wyszło – zamek będzie można zwiedzać.

Tekst: Monika Utnik-Strgała
Fotografie: Ipe Cavalli

Nr 5 (113/2012)