Jedni porównują jej prace do późnego Moneta, inni do wczesnego Pollocka, bo nachlapuje farbę na płótno, a potem je skrobie. Na razie jej obrazów nie znajdziecie na aukcjach dzieł sztuki, ale już trafiły na tkaniny i tapety. 


Są rzeczy nie do podrobienia. Ubrań z jedwabiu nie zastąpimy nylonowymi, podobnie z farbami. Żadna nie da obrazowi takiej głębi jak olejna – uważa Jessica Zoob.

Brytyjska artystka nakłada ich grube warstwy na bardzo chropowate tło – gruntuje płótna, podsypując piasek, cement, potłuczone szkło, kredę. A potem zaczyna się skrobanie, przecieranie, dłubanie. Trwa to tygodniami, a nawet miesiącami. – Jakbym ryła w kopalni złota – śmieje się. Na koniec pokrywa wszystko werniksem, który dodaje pracom świetlistości i głębi.

Malarce zdarza się wylewać farbę bezpośrednio na płótno, przyklejać do niego maleńkie muszelki, kryształki, paciorki czy metalowe krążki. Trochę maltretuje te swoje obrazy i żaden nie wygląda na nowy, dopiero co namalowany. Dostają patyny, zyskują duszę zupełnie tak, jakby zmagały się z upływem czasu. 

Zoob w przeszłości pracowała jako scenografka teatralna, potem przeniosła się na wieś w okolice Brighton i całkowicie poświęciła się malowaniu. Ale wielki świat o niej nie zapomniał – słynna marka Romo wykorzystała jej malarstwo jako wzór do autorskiej kolekcji tkanin i tapet Black Edition.

Ostatnio malarka pracuje nad serią „Dream Painting” (Obrazów sennych). Skąd się wzięły? Z chmur – odpowiada. W słoneczny dzień zadziera głowę i widzi tyle gotowców. I tak jak z chmurami, w których jedni widzą psy, inni rycerzy, ma być z jej obrazami. Niech każdy zobaczy co innego. Jessica marzy, by ludzie się w nich zatracili.

opracowanie: Beata Majchrowska  
zdjęcia: materiały prasowe