Grażyna Wolszczak: wnętrze bez sztuki nie ma charakteru

Znani i lubiani w domu

Kupuje obrazy pod wpływem impulsu. Nazwisko artysty nie ma dla niej większego znaczenia. Liczą się dobre emocje. Grażyna Wolszczak w odsłonie „Kobieta i obraz” opowiada o tym, co ceni w swoim ulubionym obrazie i zdradza, z jaką sztuką nie chciałaby mieszkać.

WERANDA: Pani Grażyno, jak to tak, akt męski w salonie?! Pytam trochę przekornie...

GRAŻYNA WOLSZCZAK: A dlaczego nie? To bardzo subtelny akt. Ja się świetnie czuję w towarzystwie tego pana z obrazu. Goście też nie są skrępowani, bo niczego nie odsłania do końca.

I tak było od samego początku?

Doskonale pamiętam – zachwyciłam się w kilka sekund. Zwrócił moją uwagę, bo bardzo przypominał mojego ukochanego (Cezarego Harasimowicza – przyp. red.). Ta sama łysina, podobna sylwetka. A że zbliżały się urodziny Czarka, pomyślałam, że to byłby świetny prezent, inny od tych, które podarowałam mu do tej pory. I wbrew pozorom praktyczny, bo właśnie przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania i jedna ze ścian była bardzo pusta.

Czyli był to zakup spontaniczny...

I kompletnie przypadkowy. Byłam wtedy w Gorzowie na gościnnych występach w tamtejszym teatrze. Reżyser zaproponował: „Chodź, wypatrzyłem świetne grafiki, chcę kupić kilka, pokażę ci. Lubię atmosferę pracowni artystycznych, wybrałam się z przyjemnością. A tam niespodzianka.

Spodobał się prezent?

Tak, bardzo. W dodatku Czarek uwierzył, że to jego portret. Taki sugestywny był przekaz. Pełna identyfikacja.

Oprócz podobieństwa postaci coś jeszcze ujęło panią w tym obrazie?

Tajemnica. Jest coś intrygującego w pozie tego mężczyzny. Jest silny, ale też samotny, aż się prosi, żeby się nim zaopiekować (śmiech). Nie jestem historykiem ani krytykiem sztuki, mogę tylko mówić o emocjach. Zresztą sztuka jest po to, by ją czuć, nie trzeba znać się na niej. To tak jak z teatrem. Czasem ludzie mówią, że przedstawienie im się nie podobało (lub podobało), ale zaraz potem zastrzegają się, że przecież się nie znają. Niesłusznie. Każdy się zna! Albo coś pociąga nas i idziemy za tym, albo przechodzimy obojętnie. Lub ziewamy znudzeni. Niekoniecznie musimy wiedzieć dlaczego. Choć nie zaszkodzi zadać sobie to pytanie i spróbować na nie odpowiedzieć.

Niektórzy ludzie nie odwiedzają galerii, nie chodzą na wystawy, bo blokuje ich brak wiedzy o sztuce. Nie chcą się znaleźć w sytuacji, w której musieliby się wstydzić tego, że czegoś nie wiedzą.

To błąd. Kontakty ze sztuką powinny być jak najczęstsze. Im więcej się ogląda, tym więcej się widzi.

Jak ważny jest obraz we wnętrzu?

Wnętrze bez sztuki nie ma charakteru. Jest anonimowe. Obraz, który ustawiamy w domu, mówi o nas i do nas. Tworzy atmosferę. Za jego pomocą możemy wyrazić siebie.

To co jeszcze znajduje się w pani domowej galerii sztuki?

Ekspresyjny obraz olejny Mariana Murawskiego „Różowy kamień”, podarowany przez samego artystę. Jest spora fotografia Clinta Eastwooda, bo oboje z Czarkiem uwielbiamy jego filmy. Jest jeszcze kilka moich zdjęć. No i zdjęcia rodzinne, oczywiście.

Jakiej sztuki nie widzi pani zupełnie w swoim domu?

Przesiąkniętej bólem, cierpieniem, nienawiścią i innymi rozdzierającymi uczuciami. Edwarda Muncha na przykład uwielbiam, ale nie chciałabym na co dzień z nim przebywać.

Który malarz pozostaje w sferze pani marzeń? 

Jerzy Nowosielski. I jego tęsknota za kobiecym ideałem. Można kontemplować godzinami. Może kiedyś...


O ARTYŚCIE

Autorem obrazu ze zdjęć jest Michał Bajsarowicz, rocznik 1963. Studia w PWSSP (obecnie ASP) w Poznaniu w latach 1986-1992. Uprawia malarstwo olejne, grafikę, rzeźbę i rysunek na płytach miedzianych. Autor licznych wystaw, scenografii teatralnych i projektów wnętrz w Polsce, Niemczech, Austrii i we Włoszech.

Pamiętam, jak kupowała ten obraz...

Michał Bajsarowicz wspomina spotkanie z Grażyną Wolszczak:

„To był kwiecień 2012 roku. Przemiłe spotkanie w mojej gorzowskiej pracowni. Spośród różnych obrazów Grażyna wyciągnęła tę pracę i stwierdziła, że chce ją mieć u siebie. Zdziwiłem się, bo nie jest to tzw. ładna sztuka, do upiększania wnętrz. Na zwykłej płycie, ostro narzucona struktura, brutalna krecha, żadnej kolorystycznej symfonii. Ale jest w tym obrazie coś, co dla mnie jest najważniejsze – on gada... Motyw człowieka stanowi tylko punkt zaczepienia, to pretekst do rozmowy. Moje prace żyją w różnych miejscach. Czasami się bronią, czasami giną. Grażyna świetnie połączyła dwie historie. Ciepłe błękity i zielenie, subtelne i szlachetne formy mebli ze światem tego obrazu. Fajna, niecentralna kompozycja i osadzenie na starej sztaludze, bez wieszania na ścianie, daje wrażenie dialogu z obrazem. Jakby to była jakaś żywa postać – energia, choć z innego świata”.

{google_adsense}

Rozmawiała: Małgorzata Tomczyk
Zdjęcia: Budzik Studio
Współpraca: Biostudio.Com